Napisana w Kancelarii Premiera przez ludzi ministra-koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego ustawa „o jawności życia publicznego” jest anonsowana – zgodnie z pisowską metodą odwracania pojęć – jako poszerzenie obywatelskiej kontroli nad władzą. Wchłania dzisiejszą ustawę o dostępie do informacji publicznej, rozporządzenie Rady Ministrów o rządowym procesie legislacyjnym, zmienia przepisy o jawności oświadczeń majątkowych i o lobbingu. Wprowadza też do prawa pojęcie „sygnalisty”, ale będzie ono dotyczyło tylko spraw o korupcję.
Trzeba być pisowcem, by napisanie ustawy o jawności powierzyć służbom specjalnym. Ale lektura tego projektu pokazuje, że ustawa jest po to właśnie, by służbom ułatwić życie. Utrudnia dostęp do informacji publicznej, w tym informacji o procesie stanowienia prawa. I de facto pogarsza sytuację sygnalistów, zawężając to pojęcie i uzależniając nadanie takiego statusu od widzimisię prokuratora. Cukierkiem dla opinii publicznej jest natomiast możliwość zapoznania się z oświadczeniami majątkowymi półtora miliona osób, które są mniej lub bardziej związane z pełnieniem służby publicznej.
Mało komu chce się korzystać z przepisów o dostępie do informacji publicznej. Chętnych na sygnalistów brak, bo to jednak postawa heroiczna: narażać się na ostracyzm w pracy, by walczyć z nieprawidłowościami i łamaniem prawa w firmie. Za to zajrzeć bliźniemu do portfela – i owszem, każdy będzie chętny. Tym bardziej że zamożność w Polsce, jak w PRL, nie tylko budzi zazdrość (co naturalne), ale wciąż jest czymś podejrzanym. Najczęściej uważamy, że porządne pieniądze zdobywa się nieuczciwie. Albo że po prostu nie wypada mieć więcej, gdy inni mają mniej (to argumentacja sprawiedliwościowa).
Wyklikaj sąsiada
Służby specjalne, pod przewodnictwem partii rządzącej, napisały więc przepisy, wedle których wszystkie oświadczenia majątkowe będą jawne (dziś jawne są tylko oświadczenia osób wybranych w wyborach, sędziów i prokuratorów).