Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kto chce czego

Polityka
Kiedy choć przez chwilę zastanowimy się, co ogłaszamy, krzycząc: „My chcemy Boga”, to może się okazać, że głos uwięźnie nam w gardle.

Tegoroczny marsz z okazji Święta Niepodległości okraszono hasłem: „My chcemy Boga”, które, jak wyjaśniał Robert Bąkiewicz, prezes stowarzyszenia Marsz Niepodległości, czyli organizatora wydarzenia, ma przypominać, że Polska jest wciąż bastionem wiary i religijności w Europie. „Odwołujemy się do Kościoła walczącego, który był przez wieki podstawą i fundamentem Europy. Chcemy przedstawić katolicyzm jako wiarę nie słabości, ale wiarę ludzi silnych” – uzasadniał. I za to należy mu się pochwała. Jest przecież szczery i w bawełnę nie owija: dość ględzenia o „nastawianiu drugiego policzka”, dość powtarzania za św. Janem: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam”. Teraz sięgamy po św. Mateusza: „Nie sądźcie, że przyszedłem nieść pokój po ziemi. Nie przyszedłem nieść pokoju, lecz miecz”. Oto słowo Pańskie: na wszystko znajdzie się cytat.

Jednakże guru i intelektualne zaplecze tzw. środowisk narodowościowych Rafał A. Ziemkiewicz nie podziela entuzjazmu pana Bąkiewicza. Na Twitterze napisał: „Fatalny pomysł z tym hasłem Marszu Niepodległości. Ruch Narodowy nie powinien dublować Krucjaty Różańcowej, to zupełnie inne porządki myślenia”. I miałby rację, gdyby rzeczywiście o „myślenie” tu chodziło. Tu się do myślenia nie wzywa, tu się wzywa do opowiedzenia się. Myślenie to czynność indywidualna i jako taka stoi w sprzeczności z wszelkim maszerowaniem połączonym z wykrzykiwaniem prostych haseł. Jest wręcz czymś dla marszu niebezpiecznym. Bo kiedy choć przez chwilę zastanowimy się, co ogłaszamy, krzycząc: „My chcemy Boga”, to może się okazać, że głos uwięźnie nam w gardle.

Cóż złego może być w tym zawołaniu? Przede wszystkim nasuwa się myśl, że jeśli ktoś czegoś chce, to zapewne tego nie ma.

Polityka 46.2017 (3136) z dnia 14.11.2017; Felietony; s. 99
Reklama