Kraj

Na służbie

Jak władza próbuje wciągnąć policjantów w politykę

Z utajnionego przez MSWiA raportu o poziomie agresji w policji wynika, że prawie co drugi funkcjonariusz brał udział w interwencji, podczas której nadużywał siły. Z utajnionego przez MSWiA raportu o poziomie agresji w policji wynika, że prawie co drugi funkcjonariusz brał udział w interwencji, podczas której nadużywał siły. East News
Policja intensywniej zajmuje się ściganiem protestujących przeciwko władzy niż walką z przestępczością. Coraz mniej jest chętnych do takiej służby. Ale są i bardzo gorliwi.
Na szpalery mundurowych do ochrony protestów już od dawna nie wystarcza policjantów stołecznych. Trzeba ich ściągać z kraju.CHAD/Forum Na szpalery mundurowych do ochrony protestów już od dawna nie wystarcza policjantów stołecznych. Trzeba ich ściągać z kraju.
Funkcjonariusze uciekają na zwolnienia lekarskie albo markują. Co prawda legitymują protestujących, żeby zwierzchnicy widzieli, że coś robili, ale nie wpisują tego do notesu służby.Adam Chełstowski/Forum Funkcjonariusze uciekają na zwolnienia lekarskie albo markują. Co prawda legitymują protestujących, żeby zwierzchnicy widzieli, że coś robili, ale nie wpisują tego do notesu służby.

Artykuł w wersji audio

Tuż przed decyzją Trybunału Sprawiedliwości UE nakazującą natychmiastowe wstrzymanie wycinki Puszczy Białowieskiej, 9 listopada 2017 r. policja rozbiła kolejną demonstrację obrońców Puszczy. Tym razem w Warszawie, pod siedzibą Dyrekcji Lasów Państwowych. Około 40 osób przykuło się łańcuchami w holu, domagając się rozmowy z dyrektorem Lasów i wycofania z Puszczy ciężkich harvesterów, służących do wycinania drzew na przemysłową skalę. Przyjechało do nich 80 policjantów. Skuli im ręce kajdankami – z tyłu, tak jak niebezpiecznym przestępcom, zapakowali do więźniarek i przewieźli do pobliskiej komendy policji przy ul. Opaczewskiej. – Wrzucili nas do świetlicy. Chaos był okropny, tłok – opowiada Marta z Obozu dla Puszczy. Zaczęto od zbadania alkomatem (było 0,0), potem kazano powyjmować wszystko z kieszeni, plecaków i zabrano pieniądze (jak powiedziano, na poczet przyszłych grzywien i kosztów postępowań). Wreszcie każdego z zatrzymanych osobno wyprowadzono ze świetlicy w celu przeprowadzenia rewizji osobistej.

Nie bardzo było gdzie to zrobić, więc skorzystano ze zwykłych pokoi biurowych. Policjanci buntowali się, krzyczeli, że mają huk roboty, ale wychodzili. – W ogóle było bardzo nerwowo, do tego stopnia, że nawet pomiędzy policjantami wybuchały konflikty, ostre wymiany zdań. Padały słowa „ty debilu”. Wszyscy byli zdenerwowani, narzekali, że muszą siedzieć na komendzie po godzinach, a tu jutro 10 listopada, wiadomo miesięcznica, zaraz potem 11 listopada i marsz narodowców i znów siedzenie kamieniem – opowiada Marta. Część rewizji, z braku innego miejsca, przeprowadzono w toalecie, a w jednym przypadku rewizję kobiecie zrobiono w miejscu ogólnodostępnym, przez które często przechodzili policjanci (także w jej trakcie). Marcie policjantka kazała się rozebrać do naga, zdjąć bieliznę, wypinać się, pochylać. Powiedziała, że to na wypadek, gdyby w jakimś otworze ciała ukryła żyletki. Po rewizji zabrała bieliznę. Mówiła, że dlatego, że może Marta będzie chciała się na niej powiesić. – Wiem o kilku kobietach, które też zostały tak potraktowane – mówi Marta. Niektórzy policjanci wyraźnie widzieli nieadekwatność środków, mówili ekologom, że to nie ich decyzje, migali się od wykonywania poleceń. Ale byli i tacy, którzy chętnie pokazywali, kto rządzi, rzucali wulgarne i obraźliwe komentarze.

Jeszcze nie ucichły komentarze dotyczące zachowania policjantów w komendzie przy Opaczewskiej, a już pojawiła się informacja, że policyjni związkowcy z Dolnego Śląska doprowadzili do ścigania dziennikarza Wojciecha Bojanowskiego z TVN za ujawnienie kompromitujących policję materiałów ze śledztwa dotyczących okoliczności śmierci Igora Stachowiaka na wrocławskim komisariacie. Policjanci wielokrotnie razili chłopaka paralizatorem w policyjnej toalecie, i to jeszcze zakutego w kajdanki. Jak donosi Wirtualna Polska, z utajnionego przez MSWiA raportu o poziomie agresji w policji wynika, że prawie co drugi funkcjonariusz brał udział w interwencji, podczas której nadużywał siły.

Nadzwyczajne zadania

Sprawy polityczne coraz bardziej angażują policjantów, którzy prywatnie mają przecież różne poglądy. Zajmują się ochranianiem partyjnych wieców poparcia i coraz liczniejszych protestów. Rozstawianiem kilometrów barierek, jakie co miesiąc wyrastają na Krakowskim Przedmieściu, którym maszerują organizowane z rządowym poparciem miesięcznice, długo zajmowali się ludzie z Komendy Stołecznej Policji, z Wydziału Remontów i Konserwacji. Jedna barierka waży 70 kg. Gdy kilkaset takich metalowych płotów trzeba zapakować do aut, zwieźć i rozstawić, potem tę samą operację wykonać w drugą stronę, siadają kręgosłupy. Tym razem w znaczeniu dosłownym. Ludzie z tej komendy zaczęli się buntować, uciekać na zwolnienia lekarskie w okolicach miesięcznic. W sierpniu ściągnięto na pomoc studentów Wyższej Szkoły Pożarniczej, ale i oni się zbuntowali. Ostatnio do obsługi partyjnych miesięcznic zaangażowano skazanych z Białołęki, na mocy porozumienia o resocjalizacji więźniów.

Także na szpalery mundurowych do ochrony protestów już od dawna nie wystarcza policjantów stołecznych (w tym liczącego 1,2 tys. osób wyspecjalizowanego oddziału prewencji z Legionowa). Trzeba ściągać policjantów z kraju. Przenocować ich, zwykle w szkole policyjnej w Legionowie, na miejscach studentów, których na ten czas wysyła się do domów. Przyjezdni, ściągani na marsze niepodległości czy do obsługi protestów w sprawie aborcji czy sądów, wróciwszy do siebie, mają prawo odebrać sobie za to dzień wolny. Na ulicach w Bydgoszczy czy Białymstoku jest więc ich relatywnie mniej – a to także budzi wątpliwości niejednego policjanta.

Policjanci warszawscy wydają się szczególnie zmęczeni sytuacją. Przy każdej politycznej akcji, przy coraz częściej organizowanych demonstracjach, mają swoisty „alert” – czy to policjant operacyjny, czy dochodzeniowiec musi być w takich dniach na stanowisku, w gotowości do reakcji na nadzwyczajne działania. Każda taka operacja, np. z okazji obsługi marszu 11 listopada, ma swoje podoperacje, jak „rozpoznanie” – praca operacyjna funkcjonariuszy po cywilnemu w danym dniu; „proces” – czyli zabezpieczenie dochodzeniowo-śledcze, kiedy policjanci z dochodzeniówki czekają w gotowości w jednostce, żeby zająć się wynikłymi przy okazji zdarzeniami kryminalnymi.

Coraz częściej jednak owe „nadzwyczajne zadania” sprowadzają się do angażowania policjantów do szykan o podłożu politycznym. Tak było 11 listopada, gdy policja wciągnęła do radiowozów 45 osób protestujących przeciwko hasłom neofaszystowskim na Marszu Niepodległości, długo woziła ich po mieście, by okrężnymi drogami dotrzeć do komendy na Woli, właśnie do dochodzeniowców. Tam przetrzymano ludzi jeszcze przez kilka godzin pod pretekstem spisywania ich personaliów. Komendant główny mówił potem, że żadna z tych osób nie została zatrzymana. – Stałem na ulicy, nagle ktoś chwycił mnie z tyłu, jacyś mężczyźni w kaskach wrzucili mnie do radiowozu. To jak to nazwać, jak nie zatrzymanie? – pyta Piotr Pytlakowski, dziennikarz POLITYKI. Jest nagranie tego momentu. Gdy przywieziono jego i innych protestujących na komisariat, spytał policjanta: jestem zatrzymany? – Nie. – Czy mogę sobie pójść? – Nie. – To komedia. To, że nie wypisano protokołu zatrzymania, nie wyklucza, że ktoś jest zatrzymany. Spisywać można kilkanaście minut, no kilkadziesiąt, ale nie kilka godzin. Chodzi w tym o to, żeby nie można było tego zaskarżyć jak zatrzymania – kwitują policjanci, którzy wcale nie chcieli uczestniczyć w procederze.

No i takie zatrzymanie ktoś musi podpisać, zostanie ślad. – W policji teraz panuje strach. Starsi, bardziej doświadczeni policjanci robią wszystko, żeby takich śladów nie zostawiać, żeby potem za to nie „beknąć” – mówi policjant z Komendy Stołecznej z ponad 20-letnim stażem. – Pomijając nawet deklaracje polityków opozycji, którzy mówią, że będą zabierać emerytury, to co mądrzejsi starzy policjanci mają świadomość, że mogą stracić emerytury i jeszcze odpowiadać karnie bez specustaw – dodaje.

Chodzi o art. 231 Kodeksu karnego, który mówi o odpowiedzialności karnej funkcjonariusza publicznego za przekroczenie uprawnień. Paragraf drugi zaś mówi, że jeżeli sprawca „dopuszcza się tego czynu w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej”, podlega karze więzienia do lat 10. I traci się policyjną emeryturę. – A czym, jak nie korzyścią osobistą w postaci stanowisk czy innych profitów jest obecnie wykonywanie politycznych poleceń? – pyta policjant. Co prawda w ustawie o policji jest art. 58, który mówi, że policjant może odmówić wykonania rozkazu lub polecenia przełożonego, jeżeli łączyłoby się to z popełnieniem przestępstwa. I że powinien o tym zawiadomić od razu komendanta głównego, z pominięciem drogi służbowej. Ale taki przepis nie ma racji bytu w obecnej sytuacji. Dlatego funkcjonariusze uciekają na zwolnienia lekarskie albo markują. Co prawda legitymują protestujących, żeby zwierzchnicy widzieli, że coś robili, ale nie wpisują tego do notesu służby. Ponadto, zgodnie ze sztuką, każdego legitymowanego należałoby sprawdzić, czy nie jest poszukiwany. Wymaga to skontaktowania się z dyżurnym, podania danych, zostaje ślad. Więc nie dzwonią, nie podają – mimo żądań – stopni, numerów legitymacji, nazwisk.

Mówią, że zamiast „spisywać” przez wiele godzin antyfaszystowskich kontrmanifestantów lub wszczynać postępowania za „wygrażanie białą różą”, woleliby łapać złodziei, ale nie mają jak. W jednym z komisariatów w Warszawie w wydziale dochodzeniowo-śledczym każda z 10 osób, która tam pracuje, ma do prowadzenia ponad 1 tys. spraw jednocześnie!

Czy władza chce, czy nie, to wszystko przekłada się na nastroje. Z powodu nie najwyższych zarobków w policji od lat są wakaty, jednak tak źle jak dziś jeszcze nie było. W całym kraju jest już ponad 6 tys. wolnych miejsc, na które nie udaje się znaleźć pracownika. W samym garnizonie warszawskim brakuje prawie tysiąc ludzi. Rezygnują. Jak Ewa, policjantka z 6-letnim stażem. Idzie na kierownika do dyskontu. W rozmowie przyznaje, że pieniądze będą może mniejsze, ale za to będzie miała spokojniejszą głowę. – Teraz – mówi – dokona przeszukania. A gdy okaże się, że było bezprawne, to co powie? Że kazał aspirant czy komisarz? On, jeśli się przyzna, powie pewnie, że kazał mu komendant, a komendant spyta – ma pan to na piśmie? A potem: ja takich poleceń nie wydawałem.

Odpadają też w trakcie naboru, gdy przyjdzie im porozmawiać z zatrudnionymi już kolegami o realiach. Jest tak źle, że komendanci wojewódzcy dostali właśnie odgórne priorytetowe zadanie werbowania ludzi na spotkaniach prowadzonych między innymi w liceach, a np. urząd pracy w Brzegu „wezwania na spotkanie informacyjno-promocyjne dotyczące możliwości podjęcia pracy w policji” wysyła do bezrobotnych. Na Internetowym Forum Policyjnym ktoś złośliwie napisał: „Niedługo zamiast na izbę wytrzeźwień będzie się dowoziło za bramę szkoły policji”.

Zgodnie z ustaleniami

Faktyczną pracę, z braku rąk i czasu, coraz bardziej się markuje. Głośnym echem odbiła się sprawa pobicia na stacji benzynowej w Warszawie. Mężczyzna stanął w obronie kolegi, którego ktoś zaczepił, za co dostał mocny cios w twarz. Miał złamany nos, poważne obrażenia twarzy. Na miejsce przyjechała policja i pogotowie, które zawiozło go do szpitala, gdzie przebywał kilka dni. Sprawca uciekł. Policja miała nagranie monitoringu z wizerunkiem sprawcy i numery rejestracyjne samochodu, którym odjechał, a mimo to umorzyła śledztwo z powodu nieustalenia sprawcy. Dopiero kiedy żona pobitego zamieściła na Facebooku zdjęcie sprawcy, prosząc o pomoc w jego odnalezieniu, a rzecz podchwyciły media, nastąpił zwrot akcji. Wówczas policji wystarczyło kilka dni, by sprawcę odnaleźć i go zatrzymać. Za przedwczesne umorzenie śledztwa prowadzącym je policjantom wszczęto dyscyplinarki.

Ale oszukuje się też systemowo. Poprzez wydanie zarządzenia (zrobił tak co najmniej jeden z komendantów), aby w przypadku każdego zgłoszenia kradzieży samochodu domagać się od poszkodowanego wyrażenia zgody na badanie wariografem – i od tego uzależnić zajęcie się sprawą. Tak można „zmrozić” nawet najbardziej uczciwego właściciela auta; odstąpi od zgłoszenia i po kłopocie. Tymczasem Sejm właśnie rozpoczął na nowo procedowanie ustaw sądowych, zapowiadają się demonstracje. Policja będzie musiała się tym zająć.

Inspektor w stanie spoczynku Zdzisław Czarnecki, policyjny emeryt i prezydent Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP, dużo jeździ po kraju i rozmawia z policjantami. – Oni są na rozdrożu, nie wiedzą, komu mają służyć. Nie mają zaufania do swoich przełożonych, którzy jeśli nawet na wyraźne żądanie wydadzą jakiś rozkaz na piśmie, to i tak tam będzie enigmatyczne „zgodnie z ustaleniami” czy „zgodnie z rozmową”. Żeby, jakby co, uciec przed odpowiedzialnością. I ja ich tylko przestrzegam, że tak jak teraz uznano służbę w PRL za służenie państwu totalitarnemu z wszelkimi tego konsekwencjami, tak za kilka, kilkanaście lat i oni mogą zostać postawieni w stan publicznego, grupowego oskarżenia za służbę tej władzy – mówi.

Liczni z nich rozumieją to, co podkreśla Amnesty International: że właśnie policja ma szczególną rolę w strzeżeniu demokracji. „To na policji właśnie spoczywa pozytywny obowiązek zapewnienia, by społeczeństwo mogło w pełni korzystać z prawa do wolności zgromadzania się” – piszą ludzie Amnesty International w swoim raporcie o działaniach policji wobec protestów w sprawie sądów, dodając, że „w tym celu powinna ułatwiać ona jego realizację, nawet jeśli wiąże się to z chwilowym nawarstwieniem się potrzeb różnych grup społecznych w tym samym miejscu i w tym samym czasie”.

Czarna księga policjantów

Sam raport dotyczy łamania praw człowieka przez polskich policjantów. Amnesty International opublikowała go pod koniec października. Pisze się w nim o arbitralnym pozbawianiu wolności, naruszaniu przez policję przysługującego obywatelom prawa do pokojowego zgromadzania się oraz używaniu siły przeciwko protestującym, którzy nastawieni byli pokojowo i nie stanowili zagrożenia dla porządku publicznego. Amnesty International ma zresztą więcej zastrzeżeń wobec tego, co się dzieje w Polsce, i to zastrzeżeń zasadniczych.

Po pierwsze, międzynarodowe prawodawstwo w zakresie praw człowieka nie zezwala władzom państwowym uznawać pokojowych zgromadzeń za nielegalne tylko dlatego, że organizatorzy nie zgłosili ich do rejestracji u stosownych organów lub nie ubiegali się o zgodę na ich zorganizowanie – a tak dzieje się w Polsce od wielu miesięcy. AI podkreśla też, że „w prawie międzynarodowym nie ma zgody na stosowanie sankcji karnych wobec kontrmanifestantów, o ile tylko korzystają oni z przysługującej im wolności zgromadzeń w sposób nie odwołujący się do przemocy”. Tymczasem w Polsce wykorzystywane są art. 51 i 52 Kodeksu wykroczeń („przeciwko porządkowi i spokojowi publicznemu”), które niosą ze sobą sankcje karne, przewidujące nawet karę pozbawienia wolności.

Z innego raportu, „O działaniach aparatu przymusu państwowego wobec osób sprzeciwiających się niekonstytucyjnym działaniom władzy, wycince Puszczy Białowieskiej oraz faszyzacji życia publicznego w Polsce”, przygotowanym przez organizacje obywatelskie, wynika, że spraw prowadzonych przeciwko protestującym jest w Polsce już prawie tysiąc. W większości „robione są” na podstawie materiałów gromadzonych przez policję na protestach i manifestacjach.

Ale w sprawie ekologów, zatrzymanych 9 listopada, policjanci przekroczyli właśnie kolejną granicę. Marta, ekolożka zabrana z gmachu Dyrekcji Lasów Państwowych, od początku domagała się kontaktu z prawnikiem. Policjanci zignorowani te żądania, jakby ich nie słyszeli. Adwokaci tymczasem od niemal dwóch godzin czekali w tym czasie pod komendą. I ciągle słyszeli od dyżurnego, że teraz nie mogą wejść. – Nigdy wcześniej nie spotkałem się z uniemożliwianiem dostępu do zatrzymanego – mówi adwokat Paweł Osik, broniący ekologów uczestniczących w protestach. – Biorę udział w czynnościach prowadzonych przez różnego rodzaju jednostki i służby, CBŚ, ABW, CBA, i naprawdę nigdy nie miałem takiej sytuacji. To był szok.

Paweł Osik dzwonił z interwencjami do prokuratora dyżurnego, wreszcie do rzecznika komendy z prośbą o kontakt z komendantem, ale powiedziano mu, że komendant nie pracuje po godzinach. Zapewne nie było mu na rękę wysłuchać adwokata. Jest nowy. Przyszedł niedawno, przeskakując od razu kilka szczebli, wprost ze stanowiska naczelnika prewencji komisariatu w metrze. Nie został nawet wprowadzony na stanowisko przez komendanta stołecznego, czego wymaga ustawa o policji. Po prostu, jak wynika z relacji, przyjechał i powiedział: „teraz ja tu rządzę”.

Adwokatów wpuszczono do zatrzymanych dopiero około 21. Okazało się, że protokoły są już podpisane wraz z formułką, że zatrzymani nie żądają zatwierdzenia przez prokuratora przeszukań. Zatrzymani nawet nie wiedzieli, o co chodzi, trzeba było to prostować.

Ekologów całą noc rozwożono po aresztach, także poza Warszawą, tam raz jeszcze rewidowano, by rankiem znów zwieźć ich na komendę przy Opaczewskiej na przesłuchania (odbywały się w kajdankach), a w tym samym czasie do ich domów oraz mieszkań ich sąsiadów weszli kolejni policjanci. Pytali o konflikty rodzinne, o to, czy osoba pije, może bierze narkotyki. Część przepytywanych widziała w tym próbę zastraszenia osób, których dotyczył „wywiad środowiskowy”. W jednym przypadku policjanci weszli do mieszkania bez uprzedzania kogokolwiek, a na pytanie nagle obudzonych lokatorów, jakim prawem, powiedzieli, że „na blachę” to mogą wszędzie wejść, co jest nieprawdą. Gdy podniósł się szum, Komenda Główna Policji wydała oświadczenie, że „wszystkie czynności odbyły się zgodnie z prawem”. I tyle. – O tym rozstrzygnie sąd. Zaskarżamy także dalsze czynności podejmowane wobec zatrzymanych, w tym kontrole osobiste i nachodzenia sąsiadów w ramach tzw. wywiadu środowiskowego – mówi adwokat Osik.

Adwokat zapewnia też, że gdy tylko dostanie akta, dowie się kto, z imienia, nazwiska i stopnia, wchodził „na blachę” ludziom do domów. Tymczasem generał Adam Rapacki, policjant z 26-letnim stażem, kiedyś zastępca komendanta głównego policji, podsekretarz stanu w MSWiA odpowiedzialny za policję, a dziś prezes Stowarzyszenia Generałów Policji RP, zapowiada utworzenie „czarnej księgi policyjnej hańby”, gdzie zapisywane będą nazwiska konkretnych policjantów, którzy będą przekraczali uprawnienia w imię politycznej nadgorliwości. Kiedyś łatwiej będzie ich rozliczyć. Mówi: niech wszyscy mają świadomość, że za swoje decyzje trzeba będzie kiedyś indywidualnie odpowiedzieć.

Polityka 48.2017 (3138) z dnia 28.11.2017; Temat z okładki; s. 15
Oryginalny tytuł tekstu: "Na służbie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną