Zdawałoby się, że praca w muzeum jest równie nerwowa jak w ogrodzie. Cicho, spokojnie i trochę nudno. Nie można tego mówić profesorowi Pawłowi Machcewiczowi, któremu Muzeum zabrało kilka lat życia i dużo nerwów oraz zdrowia. Ostatnim spektakularnym epizodem w pracy Pawła Machcewicza była wizyta w jego domu agentów CBA. Jak twierdzą, „zajrzeli przy okazji”, a śledczy z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku (zleceniodawca „wizyty”) wyjaśniają, że były to działania rutynowe. W rzeczywistości to robota polityczna mająca na celu zdyskredytowanie Machcewicza i udowodnienie mu na siłę „działania na szkodę Muzeum”.
Jak to wszystko wyglądało, jeszcze przed najazdem służb, można się dowiedzieć z książki, którą profesor właśnie wydał. Niby opinia publiczna miała okazję śledzić wieloletnią batalię o Muzeum II Wojny Światowej, a już zwłaszcza po 2015 r., gdy „nowa zmiana” przystąpiła do ostatecznego ataku. Jednak autorska kronika zdarzeń, spisana przez byłego dyrektora tegoż Muzeum, ma walory nie tylko poznawcze, lecz także inne, nawet historiozoficzne. Bo to jest rozprawa o polityce historycznej, o rozumieniu i odczuwaniu patriotyzmu, o sensach i potrzebach uprawiania historii.
Te myśli pojawiają się na marginesie i na końcu fabularnej opowieści, zamykają dramatyczną historię zakładania i budowania Muzeum, potem walki o jego ekspozycje i wystawy, pod nieustannym ogniem Ministerstwa Kultury, ministra i wiceministrów, zwłaszcza jednego, usłużnych publicystów prawicowych oraz niektórych historyków. Ba, pod ogniem Jarosława Kaczyńskiego, który ostrzał zaczął prowadzić już na wstępnym etapie wyłaniania się idei Muzeum II Wojny Światowej, czyli w 2008 r.
Muzeum wedle słów prezesa PiS miało służyć „dezintegracji narodu polskiego”.