Od kilku dni w internecie działa rejestr skazanych za pedofilię i ciężkie przestępstwa seksualne. Rejestr ma dwie części – zamkniętą, z szerszą bazą danych, i otwartą, z której dane prawie 800 osób wraz ze zdjęciami są ogólnie dostępne przez sieć. W bazie co prawda nie ma pełnych adresów pedofilów, ale są miejscowości, w których faktycznie mieszkają (mają obowiązek informować policję o zmianie miejsca zamieszkania). Wyszukiwarka daje nawet możliwość odnajdywania ich według miejscowości. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, wprowadzając nowe przepisy, oświadczył: „prawo do ochrony naszych dzieci stawiamy ponad anonimowość przestępców”.
Juliusz Ćwieluch: – Podoba się pani pomysł z publicznym rejestrem pedofilów?
Katarzyna Klimko-Damska, seksuolog, kryminolog, jako psychoterapeuta prowadzi terapię dla pedofilów oraz ofiar przemocy seksualnej:
– Nie podoba.
Kilka lat temu sama mi pani opowiadała o przypadku pedofila skierowanego przez sąd na terapię, który równocześnie bez problemu zatrudnił się w przedszkolu i został złapany na próbie molestowania kolejnego dziecka. Gdyby był taki rejestr, to dyrektorka przedszkola mogłaby uniknąć tej sytuacji, a dziecko życiowej traumy.
Problem z kontrolą zatrudniania można było rozwiązać wiele lat temu przy wykorzystaniu istniejącego Krajowego Rejestru Skazanych. Po prostu nie zgadzam się z tym konkretnym rozwiązaniem. Wrzucanie na ogólnodostępną stronę zdjęć i danych osobowych pedofilów według mnie pachnie nawoływaniem do linczu. Rozwiązania muszą chronić ofiary, rodziny sprawców i wreszcie sprawców, czy to się komuś podoba czy nie. Nawet Służba Więzienna jest zobowiązana chronić pedofilów przed ewentualnym atakiem innych osadzonych.