W sobotę 27 stycznia w Karakorum trwał wyścig czterech himalaistów z tym, co zwykle określamy jako nieubłagane. Tego samego dnia tysiące kilometrów na zachód, czyli w Polsce, miały miejsce obchody 73. rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz. A do mnie wciąż natrętnie wracały obrazy z lasów pod Wodzisławiem Śląskim. Radośni młodzi Polacy w mundurach SS, którzy wznosili tam toasty urodzinowe za Hitlera i krzyczeli, że bardzo kochają swoją ojczyznę.
Tymczasem, również 27 stycznia, państwowa telewizja wypełniała ustawowo nakazaną misję publiczną. W trakcie audycji „Studio Polska”, w dzień pamięci ofiar Holocaustu, z czerwonych pasków TVP Info lał się antysemityzm. To wierni widzowie przysyłali swoje komentarze. Zacytuję jeden, bo reszta była podobną demonstracją nienawiści: „Dlaczego napływu Żydów nikt nie chce kontrolować? To gorsza plaga niż islamiści i komuchy w jednym”. Jak można coś takiego w ogóle puścić na antenę? Jacek Kurski łgał potem, że wydarzyła się awaria systemu. Ta… W państwowej telewizji awaria trwa nieprzerwanie od dwóch lat. Haniebna, ale najważniejsze, że lud ciemnieje.
Nad tymi wszystkimi polskimi wydarzeniami wisiała właśnie uchwalona przez Sejm nowelizacja ustawy o IPN. Mówiąc najogólniej, wynika z niej, że w czasie drugiej wojny i po wojnie Polacy i Polska byli zawsze niewinni, a jeśli ktoś ma inne zdanie, choćby w sprawie Jedwabnego lub pogromu w Kielcach – można go będzie wsadzić do więzienia. Niedawna „reforma” sądownictwa daje nawet pewność, że taki ktoś pójdzie siedzieć. Oczywiście w imię poprawy wizerunku biało-czerwonej.
À propos. Na rzecz ocieplania naszego wizerunku pracuje bez wytchnienia pan Andrzej Duda z Krakowa. W dniu uroczystości w Auschwitz nie pojawił się na sali, bo musiał jeździć na nartach w Zakopanem. Cel był dobroczynny, więc nie mógł odmówić. Skąd miał wiedzieć, że terminy tak niefortunnie się zbiegną? O 73. rocznicy poinformowano go pewnie w ostatniej chwili. Przedtem Andrzej Duda był na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, gdzie błyszczał niczym gwiazda pierwszej wielkości. Przy jakiejś windzie uścisnął sobie nawet dłonie z przechodzącym tamtędy prezydentem Trumpem. To strona amerykańska zabiegała o ten uścisk i nie był on przelotny – poinformował sekretarz stanu Krzysztof Szczerski. Przyciśnięty do szwajcarskiej ściany pytaniem, jak długo trwało spotkanie, odparł bardzo konkretnie: W Davos nikt czasu nie liczy. Potem popłynął już równo. Wymienił tematy tej „komfortowej rozmowy”: współpraca gospodarcza, w szczególności dotycząca energetyki i inwestycji amerykańskich w Polsce, oraz potwierdzenie „bardzo dobrego stanu relacji politycznych obu krajów i swojej osobistej wzajemnej sympatii”.
Andrzej Duda był szczęśliwy, gdy się dowiedział, o czym rozmawiał z Trumpem. Przedtem głowa naszego państwa miała parę rozgrzewających wpadek. Puszył się na przykład, że siłą kilkudziesięciu komandosów w Jordanii, Iraku i Kuwejcie pomagamy pokonać terrorystów i zapewnić pokój na Bliskim Wschodzie. Gdybyśmy mieli ich 300, zrobilibyśmy to sami do końca lutego. Nie, tego akurat nie powiedział, ale powinien. Zrugał też Komisję Europejską – może uważa ją za ślepą i głuchą? – że dała się nabrać na fake newsy o łamaniu praworządności w Polsce, które rozpuszcza nasza opozycja w Brukseli. Zapomniał chyba, że nie występuje w TV Kurskiego, więc dodał jeszcze: Od kiedy jestem prezydentem, a moja dawna partia rządzi, robimy to, co obiecaliśmy przed wyborami. Czy to dziwne w demokracji? I nos mu się wydłużył o ćwierć metra.