Na razie klincz
Manifestacja nacjonalistów pod ambasadą Izraela byłaby katastrofą dla Polski
Rządząca prawica próbuje zarządzać kryzysem, jaki sama spowodowała. Idzie jej kiepsko. Zapętliła się tak, że wyjścia z tego nie widać. Ale musi działać, bo mimo odwołania przez nardowoców demonstracji przed ambasadą Izraela na horyzoncie zbierają się nowe czarne chmury.
Międzynarodowe skutki takiej manifestacji byłyby kolejną katastrofą polityczną i wizerunkową dla obecnego rządu, a w konsekwencji dla Polski. Ratując się przed nią, wojewoda mazowiecki ograniczył do 5 lutego swobodę poruszania się w okolicy ambasady ze względów bezpieczeństwa. Nacjonaliści się wycofali, ale samo odgrodzenie ambasady barierami i obstawienie policją robi ponure wrażenie i będzie zauważone na świecie, w tym w USA.
Trzeba bronić ambasady Izraela przed polskimi nacjonalistami
To, że trzeba bronić ambasady Izraela przed polskimi nacjonalistami, pokazuje, jakim politycznym smogiem musimy teraz oddychać. Ulgi nie przyniosło przyspieszone spotkanie izraelskiej ambasador z marszałkiem Senatu.
Ale z nowomowy pana Karczewskiego dotyczącej spotkania można było wyłowić sygnał, że nowelizacja nieszczęsnej noweli ustawy o IPN nie jest wykluczona. Po spotkaniu pani Azari nie chciała rozmawiać z mediami. A to znaczy, że do zbliżenia stanowisk jest nadal daleko.
Polityczna moc sprawcza marszałka Senatu nie może być przeceniana, to jasne, lecz mógł przecież otrzymać dyspozycję z Nowogrodzkiej, by pani ambasador nie wyszła ze spotkania z formalnie numerem trzy w państwie polskim z niczym. Widać nie dostał.
Widać jak na dłoni, że PiS gra na czas i niezdarnie usiłuje obarczyć opozycję, w tym nawet prezydent Warszawy, współodpowiedzialnością za kryzys wywołany przez rządzących. Projekt nowelizacji nie wyszedł od opozycji, tylko z kół rządowych, a zatwierdziła go większość sejmowa (niestety, znów z udziałem części opozycji).