Najpierw obóz obecnej władzy uwikłał Polskę w międzynarodowy kryzys dyplomatyczny, teraz próbuje się z niego wywikłać. W tym celu władza podparła się książką Hannah Arendt „Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła”. Cytował ją w telewizyjnym programie „Kawa na ławę” wiceminister Patryk Jaki: „Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej tej ponurej historii. (...) W kwestii współdziałania nie było żadnych różnic pomiędzy wysoce zasymilowanymi społecznościami Żydów środkowo- i zachodnioeuropejskich a mówiącymi po żydowsku masami na Wschodzie”.
Tak się składa, że jestem autorem polskiego przekładu książki Arendt. Miała dotąd u nas trzy wydania, pierwsze z ingerencjami cenzury (m.in. dotyczącymi zbrodni katyńskiej), dwa już w wolnej Polsce. Jest to praca należąca do kanonu lektur akademickich, fascynująca opowieść o polityce, moralności, filozofii prawa, o możliwości wymierzenia sprawiedliwej kary za zbrodnię tej skali co zagłada Żydów europejskich. Oryginał ukazał się w 1963 r., wzbudzając ogromne zainteresowanie szerokiej publiczności, a nie tylko badaczy nazizmu i Holocaustu. Jednocześnie zaś gorące spory w środowiskach żydowskich i akademickich w USA i Izraelu. Trwają one do dziś. I pozostają do dziś nierozstrzygnięte. Nigdy jednak nie użyto tej książki w bieżącej grze politycznej. A tak stało się u nas.
Cytat przywołany przez Jakiego przywołują też różnej maści antysemici: widzicie napisała to Żydówka, która uciekła przed nazizmem do USA. Arendt nie zrównała jednak ofiar z katami. Ofiary traktowała jak ludzi wrzuconych w sytuację totalitarną i muszących w niej podejmować decyzje, katami gardziła. Swoje korespondencje z procesu Eichmanna, drukowane najpierw w „New Yorkerze”, rozbudowała o historię Holocaustu pod okupacją niemiecką.