Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Nie wiadomo co

„Polityka historyczna” PiS jest prosta: „Co złego, to nie my”.

Zamiast rozmów polsko-izraelskich potrzebne są najpierw rozmowy polsko-polskie. Pomysł obu premierów, żeby utworzyć grupę osób dobranych przez rządy, która będzie „wyjaśniać nieporozumienia”, jest wątpliwy. To typowe rozwiązanie polityków, którzy chcą wyciszyć konflikt i ogłosić sukces. Powoła się komisję („lepiej rozmawiać, niż wojować”), komisja zaproponuje ciało stałe, ciało będzie pracowało, aż wygramy wybory, a potem się zobaczy.

Nie mam nic przeciwko rozmowom, Boże broń, ale czy mogą pomóc? „Przypuszczam, że wątpię”. W 1972 r. utworzona została polsko-niemiecka komisja podręcznikowa, uznawana potem za sukces, ale teraz dowiadujemy się, jakoby Niemcy usiłowały zrobić z Polski sprawcę drugiej wojny światowej, naród ofiar starają się rzekomo przedstawić jako naród sprawców, a z kolei Warszawa coraz głośniej mówi o reparacjach. Sukces? Polsko-rosyjska grupa do spraw trudnych – to samo, dorobek pokaźny, ale ocieplenia żadnego. Jak już Adam Rotfeld nie doprowadził do ocieplenia, to nikt nie potrafi.

Trudno wyobrazić sobie pogodzenie polskiej i żydowskiej wersji Zagłady, zwłaszcza pod nadzorem polityków, w godzinie największego od lat skandalu. W Warszawie czuje się potrzebę rozszerzenia pojęcia Holokaustu, które pozwoli wpisać Polaków na listę jego ofiar, a za tym pójdą inne narodowości, i tym samym Żydzi stracą monopol na bycie ofiarą tej arcyzbrodni, co niektórych bardzo uwiera. No, bo jak to: My, naród ofiar, mielibyśmy nie być ofiarą Zagłady? Z chwilą kiedy będzie można mówić o innych niż żydowskie ofiarach Zagłady, stanie się ona „tylko” kolejną zbrodnią przeciwko ludzkości. Holokaust przestanie być jedyny, wyjątkowy, przestanie być kamieniem węgielnym tożsamości izraelskiej i jednym z najważniejszych filarów współczesnej tożsamości żydowskiej.

Polityka 10.2018 (3151) z dnia 06.03.2018; Felietony; s. 86
Reklama