Kto wie, może gdyby nie historia z kozą, o pośle Brejzie zrobiłoby się głośno już dużo wcześniej. Bo choć trudno w to uwierzyć, ten niespełna 35-letni polityk jest w Sejmie od trzech kadencji. Jednak z politycznego cienia wyciągnął go dopiero aktualny przewodniczący Platformy – jak sam wspomina, uwagę na młodego posła zwróciła mu mama, którą ujęła jego skromność i to, że tak po ludzku „dobrze mu z oczu patrzy”. Wcześniej Krzysztof Brejza miał w partii raczej pod górkę. A to z powodu regionalnych układów, miejscowych koterii czy wreszcie sympatii i antypatii ówczesnych władz PO. To typowe dla politycznej kuchni, w której czasem wekuje się młodych zdolnych, a wyborcom chętniej serwuje tych bardziej dla partii zasłużonych, choć nierzadko mniej strawnych.
Ale po Wiejskiej krąży też anegdota, tłumacząca, co miało bezpośrednio spowolnić karierę ambitnego polityka z Inowrocławia. – Donald trzymał go pod wodą z powodu… kozy. Nie mógł mu tego darować – opowiada jeden z członków gabinetu Tuska. Szef rządu i partyjna wierchuszka ponoć zapamiętali Brejzie, że na początku 2011 r. wziął udział w proteście mieszkańców swojego rodzinnego miasta pod Kancelarią Premiera. Rzecz dotyczyła obwodnicy, którą długo inowrocławianom obiecywano, ale jak przyszło co do czego, kolejny raz wypadła z planów Ministerstwa Infrastruktury. Protestujący pod KPRM mieli ze sobą tablice z wizerunkiem szczerzącej się kozy i napisem: „Wybory tuż tuż… »Przyjdzie koza do woza«”.
Oczko w głowie
Było to, przy okazji, nawiązanie do popularnego na Kujawach ostatkowego obrzędu „chodzenia z kozą”. Ale przy Al. Ujazdowskich odczytano to dosłownie – w końcu wybory parlamentarne były za pasem, a Inowrocławiem kolejną kadencję rządził ojciec Krzysztofa Ryszard Brejza, tak wtedy, jak i teraz bezpartyjny (ale popierany przez PO).