– Panowie, napiszcie tak: robota jak każda inna, tylko bardziej trzeba uważać! – prosił kilka lat temu mnie i kolegę fotoreportera Rafała Klimkiewicza Adam Tymiński, operator przenośnika ścianowego. Byliśmy 900 m pod ziemią, w kopalni „Zofiówka” w Jastrzębiu-Zdroju, na tym poziomie, na którym od sobotniego przedpołudnia trwa walka o ocalenie jeszcze trzech górników.
Zacząłem pisać, kiedy do uratowania było ich pięciu. Przerwałem, żeby odnaleźć czarny od węglowego pyłu notes z tamtego dnia sprzed lat. Żeby sprawdzić nazwiska, czy aby św. Barbara nie zabrała na wieczną szychtę kogoś z wówczas spotkanych hajerów. Mam telefony, ale boję się dzwonić.
Kopalnia o najwyższym stopniu zagrożenia metanowego
Tamtego dnia byłem wściekły. Rafał miał specjalny certyfikat na używanie aparatu pod ziemią, a ja musiałem swój dyktafon zostawić na powierzchni, bo jedna iskra w kopalni o najwyższym na Śląsku stopniu metanowego zagrożenia to dramat nie do odwrócenia.
Miejsce pierwszych strajków górniczych
Do „Zofiówki” – dawniej „Manifestu Lipcowego” – zjeżdża się z ręką przy sercu. To tutaj na przełomie sierpnia i września 1980 roku wybuchły śląskie górnicze strajki, które przesądziły o zgodzie władzy PRL na podpisanie porozumień w Szczecinie i Gdańsku. Tutaj też padła w 1988 roku ostatnia twierdza tamtej władzy. We wrześniu, w Porozumieniach Jastrzębskich, zapisano wolne soboty. Dla wszystkich, nie tylko dla górników.
250 osób na dole
A w tę ostatnią wolną sobotę, 5 maja, było na dole 250 osób. W kopalni pracuje ponad 4 tys. ludzi, z tego 3,2 tys. pod ziemią. Kopalni nie da się na sobotę i niedzielę zamknąć. Postawić strażnika – i kwita. Bo woda, bo metan, bo tąpnięcia wskutek ruchów górotworu, bo gdzieś pojawia się samozapał węgla i sączy dwutlenek węgla… Akurat jest też taka sytuacja, że świetne ceny węgla koksowego, który jest specjalnością JSW, dają możliwość wielkich dochodów dla firmy – no i zarobków dla górników.