Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Po przerwanym spotkaniu Morawieckiego w sali BHP

Premier Mateusz Morawiecki spotkanie w sali BHP w gdańskiej stoczni Premier Mateusz Morawiecki spotkanie w sali BHP w gdańskiej stoczni Kancelaria Prezesa RM
Wbrew pozorom istnieje przestrzeń między ulubionym przez rządzących monologiem adresowanym do klaszczącego obywatela a rozróbą. Zamiast transparentów potrzebne są trudne pytania.

O terenowych wizytach swoich liderów PiS najchętniej mówi, że to „rozmowy z Polakami”, choć z reguły stają się czymś dokładnie odwrotnym. Jeśli idą po myśli rządzących, są propagandowym monologiem władzy z przerwami na owacje. Organizatorom zresztą nieraz już zdarzało się reglamentować uczestnictwo w tych spotkaniach oraz selekcjonować pytania, by ograniczyć ryzyko zakłócenia milusiej atmosfery.

Jeśli jednak realizacja scenariusza nawali i na spotkanie przedostaną się niepożądane elementy z opozycji, czego w większych miastach uniknąć się nie da, mamy jak w banku karczemną pyskówę z elementami boksu. Co w niedzielę w Gdańsku skończyło się przedwczesnym zakończeniem spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim.

Czytaj też: „Dobra zmiana” się kończy. Co teraz?

Twarda gra na wyniszczenie

Chciałoby się pewnie rytualnie westchnąć, że sala BHP, na której rozegrała się cała awantura, to przecież nasz narodowy symbol dialogu i porozumienia, że w teoretycznie trudniejszych czasach rozmawiano tam „jak Polak z Polakiem”, a teraz doczekaliśmy się upadku obyczajów i ogólnej poruty. Faryzejsko by to jednak zabrzmiało, gdyż – postawmy sprawę uczciwie – chyba nikomu dzisiaj w Polsce nie chce się już porozumiewać. Przynajmniej jeśli chodzi o tę część społeczeństwa, która się interesuje, emocjonuje, ma swoje mniemania o sprawach publicznych, no i przeważnie głosuje.

Oczywiście zawsze można wyodrębnić kilka obszarów bądź cząstkowych kwestii, w których na upartego dałoby się wynegocjować całkiem sensowne kompromisy. Co wiele nie zmienia, gdyż w ogólnym wymiarze – powiedzmy: kulturowo-estetycznym – toczy się twarda gra o wyniszczenie przeciwnika. I toczyć się będzie jeszcze bardzo długo, końca nie widać.

Publiczne zgromadzenia są dosyć oczywistym polem konfrontacji – nic więc dziwnego, że gdańska „rozmowa z Polakami” pana premiera skończyła się podobnie jak wieczorny mecz w Poznaniu, rozstrzygający o mistrzostwie w kopanej. Polityka i futbol zawsze miały ze sobą wiele wspólnego, ale ostatnio to dyscypliny już niemal nie do odróżnienia.

Używamy argumentów z różnych porządków

Podobnie też nie ma wielkiego sensu rozstrzyganie, kto w Gdańsku bardziej zawinił. Owszem, Morawiecki nielicho sprowokował część zebranych pominięciem (i to w takim miejscu!) Wałęsy i Borusewicza w panteonie bohaterów Sierpnia. A z filmików nagranych podczas awantury dosyć jednoznacznie też wynika, że za klimacik jak spod monopolowego nocną porą w głównej mierze odpowiadał zakapiorski Karol Guzikiewicz oraz jego kumple związkowcy, robiący tam za pisowską ochronę.

Tyle że wiecowe transparenty w rękach aktywistów KOD też same się nie zrobiły na poczekaniu, pod wpływem nagłego oburzenia, lecz zostały wcześniej przygotowane, a następnie wniesione do sali BHP w celu użycia. Nie o cześć Wałęsy tu więc w istocie chodziło ani nawet o protestujących w Sejmie niepełnosprawnych, lecz o dowolny pretekst do rozpoczęcia wiecu. Co samo w sobie nie jest karalne, tylko po co potem ściemniać, że „chcieliśmy zadać panu premierowi kilka pytań, ale nam nie pozwolono”? Sprawa jest dosyć oczywista: gdański KOD udał się do stoczni na wiec. A jeśli się wiecuje, to się nie rozmawia. Koniec, kropka.

Inna sprawa, że trudno sobie wyobrazić, jak miałoby w naszych czasach wyglądać modelowe spotkanie władzy z kontestującym ją obywatelem. Ich dyskursy nie mają już bowiem punktów stycznych, porozumiewamy się odmiennymi pojęciami, używamy argumentów wywodzących się z różnych porządków. W 1980 roku po ponad trzech dekadach komuny Polacy mieli wbite do głów, że z ówczesnymi władcami można było rozmawiać tylko w kategoriach marksistowskich. Ale i potrafiono zarazem przemycać pod zużytymi formułami ideologicznymi zupełnie inną i jak najbardziej żywą treść, co zresztą władza rozumiała i przeważnie akceptowała ten kamuflaż.

Dziś żaden opozycjonista nie zaproponuje jednak taktycznego uznania kierowniczej roli Prawa i Sprawiedliwości, nie rzuci hasła „IV RP – tak, wypaczenia – nie”, nie będzie też spierać się z rządzącymi o kąt nachylenia kolan na poszczególnych etapach powstawania. Tutaj możliwa jest tylko otwarta konfrontacja i chyba niewiele już z tym zrobimy.

Pełna więc zgoda z Rafałem Matyją, który stwierdza, iż doraźnymi metodami politycznymi już nie da się wyjść z tego klinczu, a „wyjściem awaryjnym” może być tylko rozpisany na dekady projekt fundamentalnej zmiany myślenia o państwie i polityce. Tylko jak pogodzić zaangażowanie w konflikt „tu i teraz” z projektowaniem wspólnotowej agendy na bliżej nieokreśloną przyszłość, a przy okazji nie zwariować?

Czytaj też: Czy współczesny model demokracji wymaga korekty?

Między monologiem a rozróbą

Program minimum na dobry początek powinien sprowadzać się do tego, aby ponad miarę nie antagonizować. Jeśli bowiem w zbiorowej pamięci antypisowskiej Polski jako synonim prawicowego zdziczenia zapisał się przerwany przez narodowców wykład prof. Baumana we Wrocławiu (ewentualnie naloty bojówkarzy na wyborcze wiece Bronisława Komorowskiego w 2015 roku), to może warto unikać choćby tylko do pewnego stopnia analogicznych sytuacji?

Wbrew pozorom istnieje pewna przestrzeń pomiędzy ulubionym przez naszych rządzących monologiem adresowanym do klaszczącego obywatela a rozróbą. Otóż zamiast transparentów znacznie bardziej potrzebne są trudne pytania. Takie, które wykazują sprzeczności w oficjalnych przekazach, demaskują propagandowe fałsze, pustkę oficjalnych zaklęć. Zmuszające rządzących do ciągłego tłumaczenia się, retorycznych wygibasów, ekwilibrystyki.

Zbyt wielu pozytywnych konkluzji oczywiście z tego nie będzie, o jakimkolwiek porozumieniu w ogóle należy zapomnieć. Lecz jeśli nadarzają się okazje wetknięcia szpilki w ciągle jeszcze skuteczną narrację „dobrej zmiany”, to czemu z niej nie skorzystać? Per saldo bardziej się przecież opłaca zasiać nieco zwątpienia w głowach popierających władzę, niż bez końca mobilizować i tak już zmobilizowany twardy obóz „antypisu”. A i styl też ma swoje znaczenie.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Dudowie uczą się codzienności. Intratna propozycja nie przyszła, pomysłu na siebie brak

Andrzej Duda jest już zainteresowany tylko kasą i dlatego stał się lobbystą – mówią jego znajomi. Państwo nie ma pomysłu na byłych prezydentów, a ich własne pomysły bywają zadziwiające.

Anna Dąbrowska
04.11.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną