Nareszcie wiemy, co Komisja Europejska planuje w sprawie budżetu Unii na następną siedmiolatkę i na jakie ewentualnie pieniądze Polska może liczyć. Ma być mniej, i to dużo: z najważniejszego dla Polski funduszu spójności mielibyśmy w latach 2021–27 otrzymać 64 mld euro, czyli o 20 mld mniej niż w obecnym budżecie.
Traci cała Grupa Wyszehradzka – Komisja Europejska zamierza obciąć fundusze strukturalne dla Polski, Węgier, Czech i Słowacji aż o jedną czwartą, łącznie o ponad 30 mld euro. Natomiast po kilka procent i kilka miliardów zyskają kraje południa Europy. Prawie na pewno o parę miliardów mniej otrzyma polska wieś, z tym że dopłaty bezpośrednie, na których pewnie najbardziej zależy rolnikom, spadną nieznacznie, za to środki na rozwój obszarów wiejskich będą dla nas niższe o prawie 27 proc.
W innych unijnych funduszach zmienione zostaną kryteria przydziału pieniędzy. Do tej pory dominowało kryterium formalne – poziom zamożności danego kraju czy regionu, mierzony wielkością PKB na mieszkańca. I to oczywiście faworyzowało nowe kraje członkowskie. Teraz te granice dochodowe zostały rozszerzone i o pieniądze pomocowe mogą aplikować także regiony bogate, a decydować będą różne parametry dodatkowe, ustalane przez władze Unii, w ramach tzw. semestru europejskiego, czyli dorocznego przeglądu sytuacji krajów członkowskich. To jest propozycja wyjściowa, teraz zaczną się żmudne negocjacje, ale jak mówią brukselscy urzędnicy, nie mamy co liczyć na jakieś istotne korekty w górę, nawet grożąc wetem. Tyle, najkrócej, co do faktów. Najciekawsze i najważniejsze jest to, co się da z nich odczytać. A zmiany są, jak na Unię, rewolucyjne.
Od czasu wielkiego rozszerzenia Unii o 10 krajów „pokomunistycznej” Europy to one (a głównie Polska) przyjmowały ogromną większość środków przeznaczonych na politykę spójności, czyli wyrównywanie historycznych dysproporcji rozwojowych.