Róża Thun
10 lipca 2018
Tydzień w polityce — komentuje Róża Thun
Strasburskie klechdy
W stosunku do Cezarego „Trotyla” Gmyza mam dług wdzięczności. Dzięki niemu znalazłam się w najlepszym towarzystwie pani profesor Małgorzaty Gersdorf.
Dlaczego akurat za pomocą Gmyza? – spytają Państwo ze zdziwieniem. A dlatego, że Ryszard Czarnecki raczył określić mnie, już jakiś czas temu, mianem szmalcownika. Teraz z kolei zabłysnął Cezary Gmyz i ćwierknął o pani profesor, że jest „szlampą”. Każdy, kto chociaż trochę mówi po niemiecku, a zapewne do takich należy opłacany z naszych podatków korespondent TVP w Berlinie, wie, co to słowo oznacza. O sobie napisał tylko, że „cofa mu się miesiączka”. Biedny. Jakaś przykra dolegliwość, która rzuca się na głowę?
Dlaczego akurat za pomocą Gmyza? – spytają Państwo ze zdziwieniem. A dlatego, że Ryszard Czarnecki raczył określić mnie, już jakiś czas temu, mianem szmalcownika. Teraz z kolei zabłysnął Cezary Gmyz i ćwierknął o pani profesor, że jest „szlampą”. Każdy, kto chociaż trochę mówi po niemiecku, a zapewne do takich należy opłacany z naszych podatków korespondent TVP w Berlinie, wie, co to słowo oznacza. O sobie napisał tylko, że „cofa mu się miesiączka”. Biedny. Jakaś przykra dolegliwość, która rzuca się na głowę? Dla tych, którzy nie wiedzą, o czym mówię, cytuję z obrzydzeniem: „Sorry, ale jak słyszę, że taka szlampa, jak I prezes SN robi za wzór cnót, to mi się miesiączka cofa”. Gabriele Lesser, warszawska korespondentka kilku pism niemieckiego obszaru językowego, przysłała mi esemesa: „Gersdorf już od dawna jest symbolem oporu. Znaną na całym świecie. A kim jest jakiś Cezary Gmyz? Polakiem z zaburzeniami menstruacyjnymi”. Ale Gmyz, poza tym, że zaklasyfikował nas do jednej kategorii Polek chamsko obrażanych przez osoby publiczne ze środowiska partii rządzącej (co jest dla mnie, Szanowna Pani Profesor, niemałym zaszczytem), to dodatkowo przez łagodne konsekwencje ohydnego czynu zwrócił moją uwagę na coś innego. Polska Telewizja Publiczna, która w misji ma napisane, że powinna „kierować się odpowiedzialnością za słowo i dbać o dobre imię publicznej radiofonii i telewizji, respektować chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki”, łaskawie udzieliła nagany. Nie wyrzuciła go z pracy na zbity pysk, nie kazała mu wygłaszać przeprosin, schować się do mysiej dziury. Nic podobnego – nagana. Rzeczywiście Jacek Kurski wysilił się i po raz kolejny stanął na wysokości zadania. Tu w oczy rzuca się charakterystyczna różnica: Ryszardem Czarneckim, kiedy wygłosił swoje zdanie na mój temat, natychmiast zajęli się szefowie grup politycznych w Parlamencie Europejskim. Na ich wniosek przewodniczący PE w ekspresowym tempie otworzył ścieżkę, która bardzo szybko doprowadziła do odebrania Czarneckiemu stanowiska wiceprzewodniczącego. Głosowanie na sali plenarnej dało jasny sygnał: przekroczona została czerwona linia, przekroczone zostały wszelkie granice debaty politycznej, na chamstwo nie ma naszej zgody. Wszystko odbyło się ze starannym zachowaniem procedur i regulaminu. Mimo to Ryszard Czarnecki bezwstydnie odwołuje się dziś do Trybunału Sprawiedliwości UE, a w Polsce obdarowywany jest gęsto atrakcyjnymi funkcjami, jak wiceprezesura Polskiego Związku Piłki Siatkowej czy też członkostwo w prezydium PKOl. Bo w Polsce nie ma dziś czerwonej linii. Osoby publiczne, jeżeli tylko są w PiS, mogą bezkarnie wygłaszać wszelkie świństwa, kłamstwa i pomówienia. Jak widać na przykładzie Czarneckiego, to co jest nieakceptowalne na poziomie europejskim, w Polsce jest nagradzane. Tak się przyzwyczailiśmy do rynsztokowego języka, zalewu kłamstw i propagandy, że zaczynamy na to obojętnieć. Stało się to w ostatnich trzech latach częścią naszej codzienności i już ledwo zauważamy, że czerwona linia przekraczana jest notorycznie. Inaczej jest za zachodnią granicą. Zdumienie, jakie wywołał premier Mateusz Morawiecki swoim wystąpieniem w Parlamencie Europejskim, jest trudne do opisania. Wiadomo, że w centrum zainteresowania jest łamanie niezawisłości sądownictwa w Polsce, a w dodatku premier występował przed Parlamentem Europejskim w dniu, w którym zaczęła obowiązywać niekonstytucyjna ustawa przerywająca kadencję prezes SN oraz wysyłająca na przymusowe emerytury wielu sędziów Sądu Najwyższego. Premier Morawiecki, po wstępnych uwagach odnoszących się do rzekomego głębokiego kryzysu Unii, obwieścił wszem i wobec, że rządzi krajem, którego społeczeństwo to zgraja zł
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.