PiS trochę dobry, trochę zły. To największy sukces marketingowców PiS. Jedna z odmian symetryzmu. Spowodowanie, że dzisiejsza władza jest traktowana segmentowo, za każdą kwestię rozliczana osobno. Gdyby większość wyborców przyjęła hierarchię państwowych spraw, spojrzała na kraj integralnie, czyli np. że łamanie konstytucji to niewybaczalny eksces, unieważniający – do czasu przywrócenia ładu ustrojowego – dalsze rozważania nad osiągnięciami partii Kaczyńskiego, PiS już dawno słaniałby się na poziomie kilkunastu procent w sondażach.
Ale tak nie jest. Dominuje, także w środowiskach pozornie od władzy odległych, przekonanie, że rządzących należy rozliczać „obiektywnie” dziedzina po dziedzinie: praworządność – słabo, socjal – bardzo dobrze, media publiczne – żenująco, podniesienie stawki godzinowej – celująco. A potem wyciąga się średnią. W takim ujęciu ustrojowe ramy demokracji mają taką samą wagę jak np. kwestia opodatkowania małych i średnich przedsiębiorstw.
Spin doktorzy obozu władzy musieli zbadać, że wyczulenie na przestrzeganie zasad państwa prawnego, respektowanie trójpodziału władzy i niezawisłego od polityków sądownictwa nie jest zjawiskiem powszechnym. Że to może i ważne, ale nie decydujące dla ogólnej oceny. Popatrzyli choćby na skład wiekowy pierwszych demonstracji KOD. I uznali, że to sprawa pokoleniowa – wrażliwość politycznej generacji ’89, która uwolnienie się od PRL potraktowała w kategoriach wolnościowego zobowiązania na przyszłość. Tę hipotezę potem potwierdzili inni (zwłaszcza wielkomiejska lewica), twierdzący, że wolność bez socjalu jest praktycznie bez znaczenia. Że nie ma co obsesyjnie bronić np. sądownictwa, bo wymiar sprawiedliwości jest zasadniczo instrumentem klasowym broniącym przywilejów elit.