Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Jakub Święcicki przecierał w Szwecji drogi dla opozycji

Jakub Święcicki pierwszy od lewej. Kiedy Jacek Kuroń pierwszy raz wyjechał na Zachód, do Szwecji, spotkał się z Jakubem Święcickim. Jakub Święcicki pierwszy od lewej. Kiedy Jacek Kuroń pierwszy raz wyjechał na Zachód, do Szwecji, spotkał się z Jakubem Święcickim. Zdjęcie z prywatnych zbiorów Ryszarda Szulkina / •
Bywali u niego przed laty chyba wszyscy działacze ówczesnej opozycji demokratycznej, którzy przyjeżdżali do Szwecji. A dom Święcickich był zawsze otwarty, życzliwy i pomocny. Jakub Święcicki zmarł 20 lipca w Sztokholmie.

Kiedy Jacek Kuroń pierwszy raz wyjechał na Zachód, do Szwecji, spotkał się z Jakubem Święcickim u Ryszarda Szulkina, dziś profesora socjologii na uniwersytecie w Sztokholmie, wtedy współpracownika KOR i „Solidarności”. Zachowało się zdjęcie, na którym panowie, młodzi i pełni energii, rozmawiają miło w ogrodzie. Był rok 1988, Święcicki już od lat współpracował z opozycją, przecierał w Szwecji drogi i otwierał niejedne drzwi.

Jakub wyjechał w 1972 r. chyba na jakąś naukową konferencję do Szwecji i zdecydował, że nie wraca. Kończył już wtedy sinologię na Uniwersytecie Warszawskim – wspomina Marcin Święcicki, brat Jakuba, polityk PO. I dodaje, że nie wie, czy rodzice znali te plany. Może tylko ojciec je znał albo przeczuwał decyzję Jakuba.

Prof. Andrzej Święcicki, oficer AK na Wileńszczyźnie, był więźniem więzienia na Łukiszkach, Workuty i Wronek. Później wieloletnim prezesem Klubu Inteligencji Katolickiej.

Szwecja to było spełnienie marzenia o wolności. Miała wtedy bardzo rozbudowany i skuteczny system pomocy imigrantom, obowiązkowe kursy językowe, chłonny rynek pracy i wiele ułatwień pomagających w zaadaptowaniu i funkcjonowaniu w społeczeństwie. To był czas, kiedy Polacy przepływali Bałtyk na materacach i kutrach, wyskakiwali ze statków wycieczkowych, nie wracali ze zbiorów jagód. Zbliżenie ze Szwecją w czasach gierkowskich, za premiera Olofa Palme, socjaldemokraty, sprawiło, że Sztokholm był pierwszą stolicą zachodnią, jaka uzyskała automatyczne połączenie z Warszawą, między Szwecją a Polską zniesiono wizy, a podczas wakacji pozwalano legalnie pracować w Szwecji studentom z Polski.

Wspierał wolną i demokratyczną Polskę

Dla Święcickiego był jeszcze jeden ważny argument, żeby tam zostać: choroba. Od dzieciństwa cierpiał na hemofilię, w Szwecji, ze względu na poziom medycyny i opieki zdrowotnej, miał po prostu większe szanse.

W Sztokholmie ukończył nauki polityczne i ekonomię, pracował na uniwersytecie, a potem w Szwedzkim Instytucie Spraw Zagranicznych. Szybko nawiązał kontakty z opozycją, najpierw z KOR, później z Solidarnością. „Budował poparcie polityczne. Przez dekady wraz z żoną Elżbietą wspierał wolną i demokratyczna Polskę” – wspomina zaangażowanie Święcickiego Eugeniusz Smolar. „Słynna kiedyś postać – główny przedstawiciel KOR i Solidarności w Szwecji” – pisze na Facebooku prof. Andrzej Friszke.

„W lutym 1976 r. utworzyliśmy Östeuropeiska Solidaritetskommittén – Komitet Solidarności z Europą Wschodnią. Jakuba Święcickiego poznałem wcześniej, w Młodzieżowej Partii Liberalnej, której byłem członkiem jako student. Pewnego dnia jeden z członków tej partii powiedział mi: »Jest tu ktoś, kogo powinieneś poznać. Przyjechał z Polski i przyłączył się do nas, bo mówi, że chce nauczyć się uprawiania polityki, żeby założyć partię liberalną w Polsce«. W komitecie, oprócz Jakuba, działali również inni Polacy: Józef Dajczgewand, Ryszard Szulkin, Aleksander Orłowski, Jan Zagóra. Aktywnych członków było łącznie w różnych miastach Szwecji pięćdziesięciu, może stu”. Tak wspominał ich spotkanie Ulo Ignats, dziennikarz, działacz partii liberalnej, założyciel Komitetu Solidarności z Europą Wschodnią.

Pisał analizy na temat sytuacji w Polsce, starał się wiedzę o Polsce upowszechniać i przybliżać szwedzkiemu społeczeństwu – przypomina zasadniczą wówczas działalność brata Marcin Święcicki. W 1976 r. grupa podobnie myślących młodych Polaków w Sztokholmie znała się już dobrze i planowała wspólne działania.

Zaczynali od razu z wysokiego pułapu. Jak wspomina Aleksander Orłowski, także współpracownik Komitetu Solidarności z Europą Wschodnią oraz Biura Informacji „Solidarności” (w relacji nagranej przez Katarzynę Puchalską w 2005 r.), Maria Borowska dowiedziała się, że w którymś ze swoich przemówień Olof Palme cytował Leszka Kołakowskiego. Tak powstał pomysł zaproszenia Kołakowskiego do Szwecji.

Jedyny zagraniczny członek KOR

Borowska mieszkała w Szwecji od 1969 r. Pracowała w Instytucie Badań Społecznych przy Uniwersytecie Sztokholmskim. Współtwórczyni Grupy Kontaktowej z Polską Opozycją Demokratyczną, Szwedzko-Polskiego Centrum Kulturalnego. Od 1989 r. kierowniczka Rady Programowej przy Instytucie Polskim w Sztokholmie.

A to już relacja Jakuba Święcickiego, wtedy współzałożyciela Grupy Kontaktowej z Polską Opozycją Demokratyczną oraz współpracownika Komitetu Solidarności z Europą Wschodnią; relacja pochodzi z zasobów archiwalnych Ośrodka Karta: „Leszek Kołakowski był jedynym zagranicznym członkiem KOR. Poprosiliśmy go, ażeby udzielił nam »błogosławieństwa« na założenie grupy szwedzkiej: Polska Demokratiska Rörelsens Kontaktgrupp i Sverige, czyli Grupa Kontaktowa Polski Demokratycznej w Szwecji. Założyliśmy ją 15 maja 1978. Protokół założycielski podpisali: Maria Borowska, Józef Dajczgewand, Kazimierz Gruszka, Andrzej Koraszewski, Aleksander Orłowski, Henryk Rubinstein, Natan Tenenbaum i ja – w obecności Leszka Kołakowskiego. Potem dołączył do nas Ryszard Szulkin”.

Po wypadkach czerwcowych 1976 r. i powstaniu KOR rusza akcja pomocy dla opozycji w kraju. Maszyny do pisania, powielacze, papier, farba drukarska, sitodruki, książki. Droga przerzutu prowadziła przez Bałtyk.

Jakub Święcicki: „W grudniu 1979 wpadł szwedzki kurier wiozący powielacz, Björn Gunnar Laquist. Przyjechałem wówczas do Polski i brałem udział w zebraniu KOR, które odbywało się w mieszkaniu profesora Lipińskiego na Rakowieckiej. Opowiadałem tam o tym przypadku i prosiłem wszystkich, żeby wystosowali w sprawie Laquista oświadczenie, co zaraz zrobili. Pamiętam, że zależało im na tym, aby od razu je wysłać do prasy szwedzkiej. Przekazałem im wtedy wszystkie adresy dziennikarzy szwedzkich, które znałem. Oświadczenie wsadzono do kopert i rozesłano. Wszyscy, którzy je dostali, coś o tym napisali. Sposób działania Grupy Kontaktowej był właśnie taki – kontakty z opinią i wpływowymi ludźmi jako efekt spontanicznej działalności prywatnej, osobistych spotkań”.

Ich dom stał się centralą informacyjno-kontaktową

A potem nastał Sierpień ’80, strajk w Stoczni Gdańskiej i powstanie „Solidarności”. Święcicki miał być gościem I Zjazdu Solidarności w Gdańsku, ale nie został wpuszczony do kraju. Polskie władze uznały, że stanowi zagrożenie dla PRL. Był też przedstawicielem NSZZ Solidarność w Brukseli.

Stan wojenny zastał Święcickich w Sztokholmie, z biletami do USA, na święta Bożego Narodzenia. Bilety wyrzucili do kosza, wtedy myśleli o jednym: jak pomagać i co dalej.

A oto relacja Święcickiego, także z zasobów archiwalnych Ośrodka Karta: „W nocy z 12 na 13 grudnia obudził nas telefon korespondenta Agence France Presse ze Sztokholmu, który chciał się dowiedzieć, czy czegoś nie wiemy, bo połączenia z Polską są przerwane, a tam dzieją się jakieś dziwne rzeczy, podobno tłumy zbierają się na Mokotowskiej. (...) Dopiero rano nadano przemówienie Jaruzelskiego. Wtedy zaczęła się jakaś niesłychana historia w naszym domu, który przekształcił się w centralę informacyjno-kontaktową. Do końca nie było wiadomo, co się w Polsce dzieje. Przez nasz dom przewijało się mnóstwo dziennikarzy, kamery. Tego samego dnia na centralnym placu w Sztokholmie odbyła się wielka spontaniczna demonstracja. To też był wynik naszego wcześniejszego działania – przybliżania szwedzkiej opinii publicznej spraw polskich. Jeden z zaprzyjaźnionych z nami dziennikarzy, Stig Fredriksson, który był wówczas szefem działu informacyjnego w telewizji, od rana nadawał specjalne wiadomości. I to on podał w ciągu dnia, że wieczorem o 19 będzie demonstracja. Zebrało się pięć–sześć tysięcy ludzi z pochodniami. Straszny mróz był wtedy”.

Ulo Ignats: „Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce było dla Szwedów szokiem. W ciągu kilku dni zebraliśmy 100 tysięcy koron szwedzkich dla Solidarności. Nastawienie ludzi było wtedy fantastyczne. Wychodziliśmy na ulice z puszkami i zbieraliśmy pieniądze od przechodniów. Powołaliśmy małe biuro Solidarności i przekazywaliśmy te pieniądze Jakubowi Święcickiemu, żeby użył ich we właściwy sposób. Każdego wieczoru szliśmy na Sergelstorg, centralne miejsce w Sztokholmie. Wykrzykiwaliśmy tam różne hasła, pokazywaliśmy plakaty i transparenty. Ludzie byli tak rozeźleni, że potem zawsze szliśmy protestować pod ambasadę polską”.

W stanie wojennym mieszkanie Jakuba i Elżbiety wyglądało jak wielki obóz, dziennikarze, telewizje, sprzęt przygotowany do przerzutu do Polski, książki, leki, przyjaciele, których niespodziewana sytuacja zastała w Sztokholmie – przypomina Marcin Święcicki. W końcu postanowiono jakoś to ucywilizować.

„Biuro Solidarności powstało samorzutnie” – relacjonuje historyczne wydarzenia Święcicki. „W Szwecji było dużo turystów, ludzi z Polski, działaczy Solidarności, których zaskoczył tu stan wojenny; zaczęli do nas przychodzić, bo widzieli w gazetach, że ktoś działa, jest jakiś ośrodek. W prasie to wyglądało na znacznie intensywniejsze, niż było w rzeczywistości. To było przecież tylko nasze mieszkanie, które się przekształciło w centralę informacyjną; przyjechały telewizje ze swoim sprzętem – porozstawiano go i permanentnie nadawano z naszego salonu. Drzwi się nie zamykały, ludzie wchodzili, wychodzili, telefon się urywał, dzwonił non stop. Potem zainteresowanie się zmniejszyło. Jednak i tak trzeba było to ucywilizować, w końcu to był nasz dom. Biuro działało w ten sposób do 1 stycznia 1982. Wtedy przeniesiono je do lokalu udostępnionego przez centralę szwedzkich związków zawodowych LO. Ja automatycznie zostałem szefem tego biura, jednak nie podobało się to socjaldemokratycznym związkom zawodowym, ponieważ identyfikowany byłem jako liberał. W biurze oprócz mnie znaleźli się Piotr Mayer, działacz Regionu Mazowsze, który przypadkiem znalazł się w Szwecji, Marek Tarka, Anna Bogucka i Marek Kasprzak – też związani z Regionem Mazowsze i też przebywający przypadkowo w Szwecji. Na początku współpracował z nami również Japończyk Joshiho Umeda, którego jako obywatela japońskiego wydalono z Polski, mimo że miał tam żonę i dzieci”.

Przerzutami sprzętu, powielaczy, papieru, farby drukarskiej, książek i pieniędzy zajmowało się wąskie grono osób – pamięta szwedzki dziennikarz Peter Johnsson, który do tej grupy należał i wciągnięty był w cały proceder. Przerzuty były prawie bez wpadek.

A tak wspomina Święcicki: „Rekrutacja szmuglerów to nie była prosta sprawa. Kiedyś, na przykład, trzeba było przewieźć pewne dokumenty. Znałem człowieka, który był etnografem, pracował w jakimś muzeum, pan w starszym wieku. Jakże on się bał... Chciał to zrobić, omawialiśmy tę sprawę, ale jednocześnie strasznie się bał. W końcu pojechał z tymi dokumentami, schował je w swojej czapce. Oczywiście, musiałem mu wymyślić pretekst, po co on do tej Polski jedzie; dowiadywał się, jakie są muzea w Warszawie, kogo ma spotkać, jak, gdzie. Najbardziej bałem się tego, że on sam z przerażenia odda wszystko na granicy celnikom. Ale szczęśliwie dowiózł te dokumenty”.

Czasami bywało nawet zabawnie, choć nerwowo... Mówi Ryszard Szulkin, wtedy współpracownik Grupy Kontaktowej z Polską Opozycją Demokratyczną oraz Biura Informacyjnego „Solidarności”: „Potem zaczęli szmuglować moi koledzy socjologowie. Po wpadce półciężarówki zaczęliśmy to robić na mniejszą skalę. Przerobiliśmy volvo. Włożyć dużo drobnych rzeczy można było w ściany, wykorzystywaliśmy też przerobione siedzenie. Socjologowie, jak już wszystko w Polsce oddali i wracali do Szwecji, to uznali, że ta duża ilość miejsca w siedzeniu się marnuje. Więc kupili wódkę, a poza tym mieli bibułę. Wszystko schowali w tym siedzeniu. No i wpadli na cle”.

Biuro pomagało i informowało

Do Polski przesyłali głównie sprzęt. Zbierali zamówienia, które docierały różnymi drogami kurierskimi od struktur podziemnych w kraju, a potem robili zakupy. Wysyłali do Polski swoich ludzi, głównie Szwedów, a to z jakimś transportem humanitarnym, a to z prywatną wizytą. Nawiązywali kontakty według wskazówek. Sprzęt i pieniądze były kwitowane w prasie podziemnej. „Samochody często załadowywaliśmy w lasach, których w Szwecji nie brakuje. Pamiętam, że kiedyś z Ryśkiem Szulkinem byliśmy w trakcie takiego załadunku, a tu nagle wybiegł na nas tłum. Okazało się, że stanęliśmy na trasie biegu na orientację, transmitowanego w telewizji. Musieliśmy się stamtąd szybko przenieść, ponieważ cała Szwecja by nas widziała” – opowiedział Katarzynie Puchalskiej Marek Michalski z Biura Informacyjnego „Solidarności”.

– Bezpieka – mówi Marcin Święcicki – chciała podesłać Kubie opiekunkę do dzieci, agentkę służb. Na szczęście rodzina ostrzegła go na czas.

Biuro „Solidarności” w Sztokholmie informowało społeczność szwedzką i polskich emigrantów o sytuacji w Polsce. Instytucja zajmowała się głównie kompletowaniem nazwisk osób internowanych oraz zatrzymanych działaczy „Solidarności”, służyła pomocą prawną polskim emigrantom.

O pracy Biura w rozmowie z Anną Równy (nagraną w 2003 r.) opowiadała Katarzyna Sławska, tłumaczka i jego współpracowniczka: „Zaczęliśmy kompletować w Biurze w Sztokholmie informacje o zatrzymanych działaczach Solidarności i opozycji. Korzystając z cudem otrzymanych list, notatek, strzępów informacji w prasie podziemnej, spisywaliśmy na fiszkach posiadaną wiedzę o poszczególnych osobach. Jeśli dochodziła nowa wiadomość, dopisywaliśmy ją ręcznie. Dzięki temu, kiedy ktoś dzwonił, można było udzielić stosownej informacji. Pamiętam, że telefony się urywały. Ludzie dzwonili z całego świata: A mój brat? Mój kuzyn? Moja siostra? Ojciec podobno jest internowany, czy coś wiecie?.

Po jakimś czasie dostaliśmy od Jerzego Dzieciaszka stary, wyremontowany przez niego komputer ze specjalnym programem. Nasza baza danych o zatrzymanych działaczach Solidarności stała się wtedy najpełniejsza i najbardziej profesjonalna ze wszystkich tego typu przedsięwzięć na świecie; liczyła około 4000 nazwisk. Zaczęliśmy wydawać »Biuletyn Informacyjny«, robiony na podstawie polskiej prasy podziemnej, która docierała do nas kanałami dyplomatycznymi, bo zwykły ruch turystyczny był wstrzymany. Potem każdy przyjeżdżający z krajową bibułą przynosił ją do Biura. Biuro funkcjonowało jako konfesjonał, poradnia psychologiczna, psychiatryczna, prawna. Pomagało Polakom, którzy po stanie wojennym znaleźli się w Szwecji, nie znali języków obcych, nie wiedzieli, jakie prawa im przysługują. Niektórzy uciekali z promów, łapała ich szwedzka policja, a potem my, przy pomocy zaprzyjaźnionej kancelarii adwokackiej, wydłubywaliśmy ich z aresztu”.

A wreszcie nastały entuzjazm i radość, że komunizm upadł. Święcicki, który zaczął robić w Szwecji błyskotliwą karierę polityczną, był zastępcą posła do Rikstagu z ramienia partii liberalnej Folkpartiet, przyjechał do Warszawy, by wspierać rząd Tadeusza Mazowieckiego. Został doradcą ds. pomocy zagranicznej i integracji europejskiej ministra Witolda Trzeciakowskiego. Przez jakiś czas kursował między Warszawą a Sztokholmem, w końcu jednak musiał zrezygnować z takiego tempa, głównie ze względu na stan zdrowia.

Poświęcił się pracy naukowej, analitycznej, publicystycznej, redaktorskiej. Oczywiście, głównym przedmiotem zainteresowania pozostawała Polska, ale także Europa Środkowa i Wschodnia, a wreszcie Rosja. Przez wiele lat był redaktorem naczelnym kwartalnika „Internationella Studier”, wydawanego przez szwedzki Instytut Spraw Zagranicznych. Ostatni numer kwartalnika nie ukazał się, Święcicki był już bardzo chory. Bliscy i przyjaciele pożegnają go 7 sierpnia.

Cytaty pochodzą z archiwum Ośrodka KARTA

Reklama
Reklama