„Faszyzm: ostrzeżenie” brzmi tytuł książki Madeleine Albright, byłej sekretarz stanu USA i jednej z amerykańskich wyroczni politycznych. O faszystowskim zagrożeniu pisze także Timothy Snyder w książce zatytułowanej „Rosja, Europa, Ameryka”. Innym z najnowszych głośnych tytułów zagranicznych jest „O lewicowy populizm” Chantal Mouffe, która przestrzega przed używaniem zbyt wielkich słów w stosunku do populistycznych partii prawicowych, a nawet wzywa do zwalczania jednego populizmu drugim, tylko już dobrym. To jak jest z tym populizmem? Faszyzm czy robimy swój?
Populizm jest niebezpieczny, bo wymyka się naszemu poznaniu. Jak z nim walczyć, skoro nie do końca wiadomo, czym jest? O ile przewaga populistów nad tradycyjnymi politykami polega na tym, że nie owijają w bawełnę, to sam populizm wygląda jak owinięty w bawełnę. Sprawia wrażenie, jakby był niewidzialną bronią do walki z elitami.
Populizm nie ma swojego Marksa
Populizm inaczej niż socjalizm, liberalizm czy konserwatyzm nie został stworzony przez intelektualistów i nie jest kolejną fotelową teorią społeczną, spójną i logiczną, którą można byłoby rozliczać ze zgodności z ideałami, studiować i obalać. Nie ma populistycznego Karola Marksa, Johna Locke’a czy Edmunda Burke’a. W setkach książek i na tysiącach konferencji próbowano uchwycić mglisty charakter tego pojęcia, powiedzieć o populistach coś więcej niż to, że dużo krzyczą, nie słuchają się marszałka sejmu i łamią dotychczas przestrzegane zasady.
Populizm ucieka nam z jednej strony na drugą. Narodził się wraz ze współczesną demokracją, ale dziś ma oznaczać jej zmierzch. Dominuje na prawicy, ale historycznie przywędrował z lewicy. Ci, dla których ukuto to pojęcie, czyli członkowie Partii Populistycznej w USA i populiści rosyjscy, kierowali się jak najbardziej szlachetnymi pobudkami.