Pazerność kapłanów stała się już w Polsce niemal anegdotyczna. Przywiązanie do dóbr materialnych, stojące w sprzeczności z dogmatem wiary i z przykładem płynącym z Watykanu od papieża Franciszka, to jeden z tematów wchodzącego na ekrany filmu „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Tuż przed premierą internet obiegła informacja o proboszczu z białostockiej parafii, który pisemnymi wezwaniami, jak komornik, domagał się od swoich parafian zaległej kolędy. Sprawę nagłośnił syn parafianki, 79-letniej emerytki, która dostała wezwanie do zapłaty 400 zł, bo jej zaległości miały sięgać czterech lat. Proboszcz każdą mszę niedzielną wycenił na 2 zł, wyszło mu 100 zł rocznie.
Zapewne wziął przykład z rzeszowskiego proboszcza, ten z kolei parafianom, którzy nie przyjęli księdza z kolędą, zostawił kartki na wycieraczce z informacją o obowiązku comiesięcznego wspierania budowy parafialnego kościoła. Ile kto może, zaznaczył.
Bez cennika
Finansowanie Kościoła w Polsce to w 80 proc. dobrowolne ofiary. Rocznie ponad 700 mln zł. Choć episkopat nie pozwala na „cenniki” za chrzciny, śluby i pogrzeby, nieoficjalne są niemal w każdej parafii. Tak jest w gminie Starcza (woj. śląskie), której mieszkańcy od maja domagają się w internetowej petycji odwołania proboszcza. U nich mniejsza niż w księżowskim cenniku ofiara skutkuje zapisaniem w księgach parafii i w przyszłości taki wierny nie będzie mógł zostać chrzestnym. Na razie efekt jest taki, że ślubów w Starczy jak na lekarstwo.
Nawet jeśli nie ma cennika, to wielu pilnuje, by nie dać mniej niż to przyjęte. I tak ofiara składana przy okazji intencji mszalnej waha się od 10 zł w najuboższych rejonach, do 50–70, a nawet 100 zł w zamożnych. Ślub to minimum 500 zł, częściej, nawet w wiejskich parafiach – tysiąc.