„Jestem w stałym kontakcie z Jarosławem Kaczyńskim, uzgadniamy wszystkie działania, jakie będziemy podejmować w tej kampanii. Wiemy, że nie wygramy tych wyborów bez prezesa Kaczyńskiego, i cieszę się, że jego aktywność będzie tak duża” – zapewniał czytelników tygodnika „Sieci” Tomasz Poręba, szef sztabu wyborczego PiS. Dodał, że oprócz prezesa naturalną twarzą tej kampanii będzie oczywiście premier Mateusz Morawiecki. – Mateusz i Tomek są do siebie podobni, i to nie tylko fizycznie, myślą podobnie, obaj orientują się na prezesa, bo to jemu zawdzięczają wszystko i od niego zależy ich polityczna przyszłość. Ich siłą jest też to, że nie budują swoich frakcji – mówi osoba dobrze zorientowana w partyjnej sytuacji. I trzeba dodać, że obaj na liście faworytów prezesa trzymają się wysoko. Ostatnio Poręba zapunktował też potajemnymi negocjacjami z Izraelem, które pomogły odwrócić fatalne skutki ustawy o IPN. Publicznie zaprzecza, że przysłużył się sprawie.
Poręba wygląda na dobrze ułożonego, w porządnym garniturze, z kulturą osobistą. Żona jednego z europosłów PiS mówiła, że to typ wymarzonego kandydata na zięcia. – Ale to tylko pozory – zwraca uwagę jego polityczny znajomy. – Tomek to baby-face killer – „zabójca” o twarzy dziecka – którego Jarosław Kaczyński sprawdził w partyjnych bojach i którego rękami wycinał nielojalnych. Ma dostęp do tajemnic.
Ucho prezesa
Kiedy Poręba (rocznik 1973) skończył 40 lat, przeszedł z Kaczyńskim na „ty”. Marcin Emilewicz, były współpracownik Poręby z europarlamentu, mąż minister przedsiębiorczości, opowiadał kiedyś w „Newsweeku”, jak dzień po wyborach w 2005 r. liczyli razem koalicyjną większość PO-PiS.