W minionych trzech latach zrealizowanych zostało – pod hasłem reform – szereg zmian ewidentnie podważających demokratyczny ład. Jakkolwiek system ukształtowany w toku transformacji po 1990 r. trudno uznać za idealny, a animatorzy tych przemian niejednokrotnie lekceważyli wolę większości, to demokratyczny mechanizm nie został drastycznie zniekształcony. Wyborcy nie utracili pozycji arbitra.
Do ich ubezwłasnowolnienia (chyba świadomie) zmierza PiS. Chociaż nieraz, pod presją protestów, rezygnuje z niektórych działań, to szereg kluczowych zmian zostało zrealizowanych lub jest realizowane. Pod partyjny but wzięty został szeroko rozumiany wymiar sprawiedliwości. Media publiczne przekształcone zostały w instrument prymitywnej propagandy. Polityka kadrowa w administracji i gospodarczych podmiotach państwowych podporządkowana została interesom „krewnych i znajomych partyjnego królika”. Rozbudowywane są szeroko rozumiane przywileje ludzi obozu władzy. Co równie ważne, postępuje brutalizacja życia publicznego i ograniczane są prawa opozycji.
Prawdopodobne są dalsze kroki władz zmierzające do utrwalenia pozycji obecnie rządzących i jakkolwiek nie ma podstaw, by do oceny tego używać wielkich kwantyfikatorów (faszyzacja), to uzasadniona jest ostrzegawcza prognoza postępującego autorytaryzmu.
Liczni publicyści i znaczna część partyjnych liderów wzywają do jedności opozycji i wspólnego startu w wyborach parlamentarnych, argumentując, że to – wobec ciągle wysokiego poparcia dla PiS – warunek niezbywalny wyborczego sukcesu. Czy rzeczywiście?
Wprawdzie pewna wydaje się porażka obozu antypisowskiego, jeżeli nie wystąpi wspólnie, ale zjednoczenie sukcesu nie gwarantuje. W szczególności gdy zjednoczona opozycja będzie postrzegana przez wyborców jako personalny alians dążący do przywrócenia status quo ante.