Ostatnie wyczyny Kornela Morawieckiego przyprawiają większość jego dawnych towarzyszy niemal o palpitacje serca. Konsternują wystąpienia, w których empatia dla putinowskiej Rosji zdaje się rosnąć skokowo. Żenują oszustwa i awantury wstrząsające założoną przez Kornela Morawieckiego partią Wolni i Solidarni. W dygot wprawiają nazwiska i sylwetki osób, które przejmują kontrolę nad tym ugrupowaniem.
Różne bywają tylko uzasadnienia. Według wersji życzliwej Kornel nie zna się na ludziach, gdyż jest zbyt prostolinijny. I teraz różne szemrane postaci pasożytują na legendzie przywódcy Solidarności Walczącej i jego rodzinnej relacji z premierem.
W wersji mniej wyrozumiałej ojca premiera utopiły ambicje. Nie wystarczał mu status bohatera snującego przy kominku kombatanckie wspomnienia. Zawsze uważał się za głównego oponenta okrągłostołowej elity i z trudem znosił pasmo politycznych porażek w III RP. Lecz jeśli ktoś sądził, że wejście do Sejmu z listy Kukiza, godność marszałka seniora oraz ojcowska radość z premierowskiej nominacji Mateusza okażą się wystarczającą rekompensatą, to się grubo pomylił. Morawiecki mimo 77 lat na karku ani myśli godnie schodzić ze sceny. Zainwestował więc w Wolnych i Solidarnych wiele sił i energii.
Kto sfałszował?
Niestety, ośrodki sondażowe nawet nie umieszczają tej partii w kwestionariuszach. Choć Morawiecki i tak jest słuchany. Na każdym kroku deklaruje, że chciałby pogodzić rodaków oraz zasypać podziały między Polską i Rosją. Choć na razie co najwyżej skonfliktował własną partię i aktywnie stara się rozbroić dosyć jednolite stanowisko polskich elit wobec Rosji. Jest pierwszym polskim politykiem, który proputinowskie poglądy wyprowadził z niszy do głównego nurtu.