Panie i Panowie! Ladies and Gentlemen! Mesdames et Messieurs! W dzieciństwie lubiłem cyrk. Wozy cyrkowe były konne, namiot rozstawiano na placu u zbiegu ulic Puławskiej i Marszałkowskiej, przy placu Unii Lubelskiej, gdzie później stanął pamiętny Supersam projektu prof. Hryniewieckiego; pierwszy w Polsce sklep samoobsługowy, niestety kilka lat temu z zimną krwią zburzony, a na jego miejscu postawiono skądinąd bardzo udany budynek i nowy supersam pod nazwą Plac Unii. W latach 50., kiedy cyrk odjeżdżał, na placu było lodowisko dostępne dla „Polek i Polaków” – jak to lubi podkreślać obecna władza.
Dzisiaj mam wrażenie, jak gdyby cyrk wrócił. Nie ma w nim już co prawda karłów (choć może są, ale duże), tresowanych zwierząt, zniknął gdzieś pies, który skakał przez płonącą obręcz, słoń, który znał tabliczkę mnożenia, groźny lew i tańczące koniki ze stadniny w Janowie Podlaskim, papugi odleciały do mediów publicznych. Pozostali za to ekwilibryści, prestigita..., przepraszam, prostatolokato..., pardon, prostatogitatorzy, przepraszam, prestidigitatorzy (uff!), żonglerowie, pardon, żonglerzy i żonglerki oraz błazny, czyli clowni w rolach głównych. Przestało być wesoło – jest groźnie.
Prezydent Cyrku Polskiego Andrzej Duda i naczelny treser Jarosław Kaczyński strzelili z bata w obronie prestidigitatora Mateusza Morawieckiego, któremu posypały się rekwizyty – przypadek w tym zawodzie nieunikniony. Jego ulubiony numer to hokus-pokus: z kraju w ruinie zrobił kraj kwitnącej wiśni, czyli drugą Japonię. Wałęsa obiecał – Morawiecki spełnił. Jak przystało na prestidigitatora – utrzymuje wszystko w locie: elektryczne samochody, kanały, lotniska, stocznie, porty, drony, huby i takie różne cudy, które mają nam pomóc, głównie na samopoczucie.