Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Z nieba na ziemię

Polska religijność w kryzysie

Przestajemy być społeczeństwem losu i zaczynamy być społeczeństwem wyboru. Przestajemy być społeczeństwem losu i zaczynamy być społeczeństwem wyboru. SarahDuif / PantherMedia
Czy Polska wkracza właśnie na drogę zachodnich świeckich społeczeństw?
O ile wśród starszych co niedziela do kościołów uczęszcza 55 proc., o tyle wśród młodszych jest to już tylko 26 proc.Luis Mariano González/Getty Images O ile wśród starszych co niedziela do kościołów uczęszcza 55 proc., o tyle wśród młodszych jest to już tylko 26 proc.
Wśród starszych 40 proc. uważa, że religia jest bardzo ważna w ich życiu, ale wśród młodszych już tylko 16 proc.albund/PantherMedia Wśród starszych 40 proc. uważa, że religia jest bardzo ważna w ich życiu, ale wśród młodszych już tylko 16 proc.

Artykuł w wersji audio

Nawet najbardziej antyklerykalni Polacy, którzy do dziś umieją znaleźć gdzieś w kioskach pismo „Nie” Jerzego Urbana (kiedyś sięgające nawet 700 tys. nakładu, dziś marginalne), nie wierzyli chyba w to, że Polska kiedykolwiek zacznie się tak samo sekularyzować jak reszta Europy. Stale podawana liczba 40 proc. (choć faktycznie powoli spadająca) Polaków uczestniczących co tydzień w mszach kończyła jakąkolwiek dyskusję na ten temat. Panowało przekonanie, że prędzej człowiek skolonizuje Marsa, niż Polacy opuszczą kościoły. Ale przykład Irlandii pokazuje, że nawet w ultrakatolickim kraju mogą niespodziewanie pojawić się silne laickie trendy. Tam były to głównie wątki nierozliczanej latami pedofili i rygorystycznych regulacji antyaborcyjnych. Rozdźwięk pomiędzy oficjalnie głoszoną surową moralnością a realiami życia duchowieństwa spowodował napięcie, które w końcu doprowadziło do wypowiedzenia posłuszeństwa instancjom religijnym. Podobny proces zachodzi również w katolickiej Hiszpanii czy we Włoszech.

I chociaż tradycyjny Kościół „kontratakuje”, zwoływane są wielotysięczne manifestacje „w obronie rodziny”, to widać, że religia traci swoje uprzywilejowane miejsce w strukturze państwa. Nawet jeśli instytucjonalnie ma wciąż duże wpływy, to równie silne są tendencje antyklerykalne, a sekularyzacja krok po kroku postępuje. Nie ma już dominacji, jaka występowała przez wiele dekad. Nie wiąże się to przy tym z żadnym ograniczaniem swobód osób wierzących, zdejmowana jest tylko swoista państwowa kuratela nad Kościołami, religia traci wymiar oficjalnego wyznania, przestaje narzucać wzorce zachowań i poglądów.

Pełne kościoły i pełne kościołów miasta zdawały się gwarantować wieczność polskiemu katolicyzmowi. W takim otoczeniu demokracja liberalna z konstytucyjnie gwarantowanym rozdziałem Kościoła i państwa musiała być fikcją. Można było w dyskusjach parlamentarnych i publicystycznych pokazywać palcem odpowiedni artykuł konstytucji, ale nie była to nawet konfrontacja Dawida z Goliatem, tylko Dawida ze ścianą płaczu, w którą mógł co najwyżej włożyć papierek ze swoim pobożnym życzeniem.

„Kler” jak taśmy

Nic dziwnego, że politycy od lewa do prawa ustępowali Kościołowi niemal we wszystkim. Nie wiedzieli dokładnie, ile realnie znaczy poparcie Kościoła lub jego brak, ale woleli tego nie sprawdzać. W efekcie Polska pozostaje jednym z nielicznych państw w Europie bez edukacji seksualnej w szkołach, prawa o związkach partnerskich i skrajnie restrykcyjnej ustawie antyaborcyjnej. Kościół funkcjonuje zaś jak państwo w państwie. Jego finansów państwo nie kontroluje. Jest natomiast dotowany na wiele sposobów, od uniwersytetów, przez szkolnych katechetów, po subwencje dla katolickich organizacji, na czele z imperium ojca Rydzyka. Toruński „Ojciec Dyrektor” w każdej kadencji posiada swoją znaczącą reprezentację parlamentarną i jest de facto niemal oddzielnym koalicjantem partii rządzącej. Powtarzamy tę wyliczankę i nic zupełnie się nie zmienia, a jeśli już – co obserwujemy od trzech lat – to na gorsze.

Tak to wygląda z zewnątrz. Tymczasem pod polityczną powłoką Polska niepostrzeżenie stała się państwem spełniającym właściwie wszystkie opisywane przez socjologów warunki sekularyzacji. Polacy w trzy dekady stali się społeczeństwem nowoczesnym z różnymi tego konsekwencjami, także dla religii. Przestajemy być społeczeństwem losu i zaczynamy być społeczeństwem wyboru.

Podobnym procesom uległ nawet sam Kościół i księża, co stało się – jeszcze bardziej niż pedofilia – bulwersującym tematem filmu „Kler”, który bije rekordy popularności. W skondensowanym sugestywnym filmowym przekazie Polacy zobaczyli polski Kościół nieświęty, w którym nie ma sacrum, nie ma wiary, nie ma doświadczenia religijnego, ani prawa, ani trzeźwości, ani celibatu, ani uczciwości, nawet „ochrony życia”. A księża nie spełniają ani jednego z przykazań wiary. „Kler” zadziałał trochę jak taśmy polityków, bo co innego wiedzieć, a co innego usłyszeć i zobaczyć, nawet jeśli w przypadku „Kleru” to oparta na faktach – ale jednak kreacja.

Wstępem do sekularyzacji wszędzie na świecie była „desakralizacja” Kościoła, przejmowanie przez kler świeckich sposobów życia i funkcjonowania. W Polsce to dotyczy już wszystkich szczebli, co doskonale wychwycił i pokazał reżyser Wojciech Smarzowski. Od biskupa Mordowicza po kościółek na głębokiej prowincji, gdzie ksiądz żyje z kochanką i ogólnie nie stroni od przyjemności życia. Obyczajowość księży nie różni się tu niczym od obyczajowości świeckich z tylko jednym, jeszcze bardziej bulwersującym, wyjątkiem: bezlitosnym wykorzystywaniem władzy nad wiernymi. I obowiązującym przez lata nakazem milczenia – „dla dobra Kościoła”.

Zauważmy, że świat przedstawiony w „Klerze” to stałe poruszanie się między dwiema epokami: teraźniejszą i tą z czasów wczesnej młodości grających główne role księży, gdy sami byli wykorzystywani seksualnie – wtedy sankcja Kościoła wystarczała do stłumienia sprzeciwu („Czy wierny zdaje sobie sprawę z tego, że atakuje Kościół chrystusowy?”, pyta ofiarę ksiądz w „Klerze”). Dziś to przestaje działać, czego zresztą najlepiej dowodzą i co wykorzystują nawet sami księża do szantażowania swoich oprawców (jak ks. Lisowski, grany przez Jacka Braciaka, szantażujący biskupa Mordowicza). Ofiary zaczęły mówić, hierarchowie zaczęli przepraszać. Sądy zaczęły sądzić, ale już inaczej niż kiedyś, gdy standardy wyznaczał prokurator Piotrowicz zdający się obwiniać ofiarę za obrzydliwe czyny księdza-pedofila z Tylawy. Symboliczne znaczenie ma to, że sąd w Poznaniu za bestialskie gwałty na bezbronnej ofierze zasądził milionowe odszkodowanie, które zapłacić ma nie skazany ksiądz Roman B., ale jego Kościół, czyli Towarzystwo Chrystusowe. I ten wyrok został właśnie wykonany, pieniądze przekazane.

Znika lęk

Jeszcze przed „Klerem” rekordy popularności ustanawiały książki z głosami ofiar. „Zakonnice odchodzą po cichu” uniwersyteckiej socjolożki Marty Abramowicz sprzedawana była nawet w Biedronce. Tym śladem poszły „Dzieci, które gorszą” i „Żeby nie było zgorszenia” adwokata Artura Nowaka i psycholożki Małgorzaty Szewczyk-Nowak. Ten proces dobrze podsumowuje mapa pedofilii, stworzona przez Agatę Diduszko-Zyglewską i Joannę Scheuring-Wielgus razem z Fundacją Nie Lękajcie Się, na której odnotowano przypadki pedofilii w polskim Kościele. Stronę udostępniającą mapę już pierwszego dnia odwiedziło ponad pół miliona internautów. Tak jak władzę PZPR obalić mogli tylko robotnicy, tak dziś wierni-ofiary podważają władzę polskiego Kościoła. Zawsze silny w Polsce ludowy antyklerykalizm, piętnujący zwłaszcza przypadki nieobyczajności kleru i finansowego rozpasania, choć często tłumiony nakazami wspólnoty, może się nagle – na skutek jakiegoś impulsu – głośno zamanifestować.

Każdy wiedział, że ten czy tamten ksiądz grzeszy, ale teraz każdy wie, że wszyscy wiedzą. Czar pryska i z Kościoła polskiego spada święty baldachim (tytuł przełomowej książki na temat sekularyzacji Petera Bergera z 1967 r.). Komuna została zdelegitymizowana, gdy ludzie się zobaczyli razem i policzyli. Dziś mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. O filmie „Kler” wszyscy wiedzą, że jest tam mniej dobrych księży niż w polskim filmach o drugiej wojnie światowej dobrych Niemców, a mimo to, a może właśnie dlatego, Polacy pielgrzymują na „Kler”, jakby był lekturą szkolną. Znika gdzieś ten specyficzny lęk przed księżmi i hierarchami, co powiedzą, czy nie napiętnują. Oczywiście wciąż jest inaczej w dużych miastach niż poza nimi, gdzie wspólnoty parafialne potrafią wyznaczać modele dopuszczalnych postaw i zachowań, ale i tam to się zmienia, czego dowodem sprzeciwy w tych miejscowościach, gdzie lokalni notable próbowali zablokować wyświetlanie „Kleru”.

Młodzi odchodzą

Najważniejszym warunkiem sekularyzacji jest ten, który w większości państw spełniał się jako pierwszy – wyzwalanie się instytucji publicznych spod wpływów religii. To, co najbardziej rzucało się w Polsce w oczy, czyli obecność biskupów na wszelkiego typu ceremoniach państwowych i obecność polityków na ceremoniach religijnych, to nie jest wcale najważniejsze. Ostatecznie tak mogłoby być nawet przy rzeczywiście przestrzeganym rozdziale państwa i Kościoła. W USA politycy bez przerwy przysięgają na Boga, a rozdział państwa i Kościołów jest bezwzględnie przestrzegany.

Znacznie większe znaczenie, bo wprost wkraczające w działanie instytucji publicznych, ma religia w szkołach. U nas jest nawet na świadectwie. Ale religia w szkołach, zamiast przeciwdziałać sekularyzacji, sprzyja jej. Księża i katecheci działają zgodnie z prawem sformułowanym przez ks. Józefa Tischnera: „Jeszcze nie widziałem nikogo, kto stracił wiarę, czytając Marksa, za to widziałem wielu, którzy stracili ją przez kontakt z księżmi”. Na dłuższą metę, z punktu widzenia przyszłości katolicyzmu w Polsce, najważniejsze jest nie to, czy przestrzegamy zewnętrznych oznak wiary, tylko czy faktycznie się z nią identyfikujemy. Szkolne lekcje religii absolutnie temu nie sprzyjają.

Niedawno „Gazeta Wyborcza” przedstawiła badania, z których wynika, że gdyby o miejscu nauczania religii mieli decydować zainteresowani, czyli uczniowie, to zostałaby ona natychmiast wyprowadzona ze szkół. Okazuje się, że aż 61 proc. uczniów w wieku 15–19 lat jest przeciwko religii w szkołach. To duża różnica w porównaniu do rodziców, spośród których połowa osób w wieku od 35 do 54 lat pozostawiłaby religię w szkole.

Prestiżowy amerykański instytut badawczy Pew Research Center przeprowadził światowe badania uczestnictwa w obrzędach wiary, dzieląc społeczeństwo na młodszych (do 40. roku życia) i starszych (po 40. roku życia). O ile wśród starszych co niedziela do kościołów uczęszcza 55 proc., o tyle wśród młodszych jest to już tylko 26 proc. Polska okazuje się pod względem spadku religijności światowym liderem! Także inne wyniki pokazują, że rozjazd religijny między starszymi i młodszymi jest u nas największy w całym świecie chrześcijańskim.

Wśród starszych 40 proc. uważa, że religia jest bardzo ważna w ich życiu, ale wśród młodszych już tylko 16 proc. Interpretacja? Badacze twierdzą w raporcie, że „niespodziewana różnica międzypokoleniowa może wynikać z powiązań Kościoła katolickiego z nacjonalizmem”. Wskazują także na komunizm jako na doświadczenie różnicujące pokolenia. Młodsi go nie doświadczyli, więc nie zaprowadził go do kościołów jak wcześniej starszych. Przypomina mi to, jak kiedyś na spotkaniu u kard. Nycza nieodżałowany Wiktor Osiatyński zaproponował, aby episkopat rozważył zarządzenie cotygodniowych mszy dziękczynnych w intencji gen. Wojciecha Jaruzelskiego, bo gdyby nie stan wojenny, nie byłoby tak pełnych kościołów. W tym żarcie było wiele prawdy.

Interesujących badań na temat stosunku młodzieży do religii jest znacznie więcej. Prof. Józef Baniak z UAM od lat sonduje młodzież na temat najważniejszych zasad wiary. Okazuje się, że młodzi katolicy o wierze katolickiej nie mają bladego pojęcia. Nie potrafią wypowiedzieć najbardziej podstawowych modlitw. Pytani o liczbę ewangelii, odpowiadają w przedziale od jeden do osiem. Do składu Trójcy św. włączani są św. Józef, św. Piotr, Matka Boska, a nawet Jan Paweł II. Prof. Baniak uważa, że analfabetyzm religijny Polaków zaczyna się już od księży, którzy kształceni są beznadziejnie i sami często nie dysponują nawet podstawową wiedzą nie tylko w zakresie religii, ale także nauk humanistycznych, nie mówiąc o psychologii pracy w grupie.

W badaniu seksualności polskiej młodzieży istotnych śladów katolicyzmu już praktycznie nie widać, choć etyka seksualna jest jednym z głównych przekazów Kościoła. Seks przed ślubem za niedopuszczalny uważa tylko 6,7 proc. badanych! Przeciw sztucznej antykoncepcji jest 6 proc. maturzystów. Wspólne mieszkanie przed sakramentem małżeństwa? Niedopuszczalne dla… 3,7 proc. A 70 proc. ogółu Polaków (sondaż OKO.press) opowiada się za złagodzeniem ustawy antyaborcyjnej. Tu już Kościół polski stracił całkowicie władzę.

Dwie sekularyzacje

Mamy właściwie do czynienia z dwiema sekularyzacjami w dwóch pokoleniach. To, które u progu III RP oddało, „zawierzyło” Polskę Kościołowi (z wdzięczności, ale i dla politycznego interesu), właśnie mu ją odbiera, bo Kościół swoimi obecnymi afiliacjami politycznymi stał się dla wielu z nich obcy, nawet wrogi. Drugie, które miało żyć według reguł napisanych przez starszych, być pokoleniem Jana Pawła II, masowo Kościół ignoruje, nie utożsamia się z nim – poza formułą obrzędową, ceremonialną. Można w Kościół polski ładować miliony i miliardy, prezydent z premierem mogą klękać przed biskupami, a młody Polak nawet tego nie obejrzy, a jeśli zdarzy mu się, to będzie mu to doskonale obojętne. Może poza grupą narodowców, dla których religia jest plemiennym, grupowym totemem, wykorzystywanym jako narzędzie agresji. Dla innych, mocniej przywiązanych do religii, wiara staje się coraz bardziej sprawą osobistą, indywidualną bądź środowiskową, ograniczoną do mniejszych wspólnot.

„Wielka Polska katolicka”, przy pozorach triumfu, jest w moralnym i realnym odwrocie.

Polityka 43.2018 (3183) z dnia 23.10.2018; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Z nieba na ziemię"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną