Kraj

Strach przed lataniem

Anioł zarabia bardzo mało, choć musi być miły, pomocny, wyspany i uśmiechnięty niezależnie od okoliczności.

Siedzisz wbita w fotel, łokieć w łokieć z obcym facetem, dla kurażu sączycie drinki z duty free. On patrzy uparcie w okno, jakby nie wierzył, że znajduje się w powietrzu, że te małe kropki to samochody, a kolorowe paski to pola. Samolot wlatuje w środek waty cukrowej, masz ochotę otworzyć okno i wyciągnąć rękę albo od razu język. Ale co to? Turbulencja! I po romantyzmie, zamiast tego atak paniki, masz ochotę złapać typa za rękę. Hamujesz się, bo nie chcesz, aby znowu ktoś powiedział, że kobiety histeryzują.

Fala podskoków przechodzi w płynny lot ponad chmurami. Uff, wynurzyło się słońce, głośnik charczy, że osiągnęliśmy wysokość przelotową. Carpe diem, ta sztywna fraza z podstawówki dociera do ciebie dopiero teraz, carpe diem, mamroczesz, jak babki zdrowaśki. Zagłuszasz męczącą myśl, że wielkie i ciężkie żelastwo nie może fruwać ot tak sobie, niby puszek z dmuchawca. Wielokrotnie wyszukiwana w sieci odpowiedź na pytanie: „jak lata samolot?”, staje się niewyraźnym kocopałem naukowym. Może i ma potwierdzenie w praktyce, ale to szemrane czary-mary.

Zaczynasz wsłuchiwać się w odgłosy. Czemu skrzypi? A blacha po prawej na skrzydle? Tandeta, lada chwila odpadnie. Trzyma się tylko dlatego, że o niej myślisz. Jeśli choć na chwilę przestaniesz, samolot spadnie, to też jest udowodnione naukowo i ma liczne przypisy. Są też wróżby i homeopatyczne placebo: jeśli na pokład wejdzie się lewą nogą, to katastrofa murowana. Jeśli w przeciągu tygodnia od naszej podróży na świecie wydarzyła się katastrofa lotnicza, to jesteśmy bezpieczne, bo przecież rachunek prawdopodobieństwa. I tak dalej. Niektórzy muszą przechodzić specjalne kursy oswajania się z lataniem. Siedzieć w symulatorze i słuchać Mozarta. Niektórzy wolą się po ludzku nawalić, aby przeżyć stres i myślówkę.

Polityka 45.2018 (3185) z dnia 06.11.2018; Felietony; s. 94
Reklama