Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Władza przegrała z nacjonalistami

Władza PiS chwali się, że w „biało-czerwonym marszu dla Polski”, zorganizowanym w Warszawie przez władzę na stulcie niepodległości, szło ćwierć miliona osób. Władza PiS chwali się, że w „biało-czerwonym marszu dla Polski”, zorganizowanym w Warszawie przez władzę na stulcie niepodległości, szło ćwierć miliona osób. Flickr CC by SA
PiS traktował nacjonalistów jak swoich żołnierzy, a frekwencją na Marszach Niepodległości mierzył poparcie dla siebie. Teraz staje się ich zakładnikiem.

PiS przekonał się, że bez nacjonalistów nie jest w stanie poderwać wielkich mas. Nawet w stulecie niepodległości. Kluby Gazety Polskiej i Rodzina Radia Maryja nie wystarczą. Władza chwali się, że w „biało-czerwonym marszu dla Polski” szło ćwierć miliona osób. Tyle rzeczywiście szło, ale 80 proc. spośród nich szło w Marszu Niepodległości zorganizowanym przez nacjonalistów, który władza usiłowała przejąć, twierdząc, że państwowa uroczystość może wypchnąć zgromadzenie organizowane przez obywateli. Tego nacjonaliści raczej nie zapomną.

Czytaj też: Innym udało się świętować bez partyjnej młócki

Skromny marsz państwowy

Marsz państwowy w porównaniu z marszem nacjonalistów wyglądał skromnie. Najpierw przesunęła się kolumna wojskowych pojazdów – w ciszy i zapadającym zmroku. Wyglądało to surrealistycznie. Za nią przeszły kilkusetosobowe grupy żołnierzy różnych rodzajów wojsk i wojskowa orkiestra. Potem zaś oficjele i ci, co się do nich przyłączyli – na oko kilka tysięcy. Wśród nich były grupki nacjonalistów, którzy na widok wielkiego baneru „KonsTytucJa”, wystawionego przez ochranianych podwójnym kordonem policji i wojska Obywateli RP, Strajku Kobiet i KOD Mazowsze, skandowali: „prostytucja”, „zboczeńcy”, zakaz pedałowania”, „tu jest Polska, nie Izrael”, na zmianę z „Bóg, honor, ojczyzna” oraz „cześć i chwała bohaterom”. Ale okrzyki były pojedyncze, a marsz szedł raczej w ciszy.

Wyraźnie od niego oddzielony szedł Marsz Niepodległości. Rzeczywiście gigantyczny. Widać było sporo ludzi z dziećmi. Było głośno, strzelały race. Okrzyki na widok baneru „KonsTytucJa” wzbogacano zaśpiewkami o wieszaniu komunistów na drzewach, „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, „j...ć TVN” czy „polska rzecz, Unia precz”. Spalono flagę UE. Były flagi z falangą i czarnym słońcem, czyli dwunastoramienną swastyką, starożytnym symbolem używanym przez SS. Maszerowała włoska neofaszystowska Forza Nuova. W kontrmanifestację stojącą pod banerem „KonsTYtucJa” strzelano racami – szczęściem niecelnie. Kilkunastu zamaskowanych mężczyzn usiłowało się przedrzeć, by wymierzyć jej uczestnikom sprawiedliwość, ale kordon wojska ich nie przepuścił. Gęsto było od dymu.

Obejrzyj wideo: Świętować radośnie i wzniośle, ale bez patosu

Falanga na marszu

Czy złamano prawo? Symbole falangi i czarnego słońca nie są wprost zakazane, ocena, czy są symbolami faszystowskimi, należy do sądu. Spalenie unijnej flagi jest przestępstwem, jeśli uznamy ją za „znak państwowy”. Póki co nie jest uznawana za flagę państwową, nie jest też flagą obcego państwa. Okrzyki o wieszaniu komunistów na drzewach można uznać za nawoływanie do przemocy na tle różnic światopoglądowych. Strzelanie racami w kierunku kontrdemonstracji stworzyło zagrożenie dla zdrowia i życia, a ich użycie było złamaniem ustawy o zgromadzeniach. I powinno było spowodować rozwiązanie marszu. Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz to zrobił (dwie osoby były poszkodowane), prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz – nie. Mimo że obiecywała rozwiązanie marszu przy pierwszej wystrzelonej racy.

Teraz władza PiS wybiera sobie z tej imprezy, co chce: frekwencja jest ich, ale za wybryki odpowiadają organizatorzy Marszu Niepodległości. Miarą sukcesu świętowania niepodległości jest to, że impreza „przebiegła spokojnie”, nie było dewastacji mienia ani banerów z rasistowskimi hasłami typu „Polska cała tylko biała”. Każdy ma sukces na własną miarę.

Czytaj także: Marsz faszystów wszystkich krajów

Kurs z wolności zgromadzeń

A przed marszem mieliśmy przyspieszony kurs z wolności zgromadzeń: prezydenci Warszawy i Wrocławia zakazali Marszów Niepodległości, argumentując, że w poprzednich latach łamano na nich prawo. Wielu przeciwników marszów nacjonalistów przyjęło to z radością. I bez refleksji, że jeśli dziś można prewencyjnie zakazać Marszu Niepodległości, to jutro Marszu Równości lub Manify, na których nawołuje się np. do legalizacji związków partnerskich czy aborcji na żądanie, co wielu uznaje sprzeczne z konstytucją.

Zakaz wydany przez prezydentów spowodował, że nacjonaliści – chwilowo – nawrócili się na konstytucję. Współorganizator marszu Robert Bąkiewicz nawet sfotografował się z plakatem „KonsTYtucja” (co mu pewnie nie zostanie zapomniane ani wybaczone). Sądy obu instancji uchyliły zakazy, uznając, że realnego zagrożenia wystarczająco nie uprawdopodobniono. A władza publiczna ma obowiązek zapewnić wolność zgromadzeń. Rozwiązywać w razie gdyby łamały prawo, a nie prewencyjnie zakazywać. Po tych orzeczeniach konstytucja stała się dla nacjonalistów na powrót „prostytucją”. I raczej nie obudziła się w nich świadomość, że niezależność sądów jest konieczna dla kontroli władzy politycznej i hamowania jej zakusów na wolności i prawa człowieka i obywatela.

Przed orzeczeniem sądu doszło do spektakularnej próby wrogiego przejęcia marszu w Warszawie przez władzę PiS, która chciała wykorzystać zakaz. Szybko ogłosiła własny marsz tą sama trasą, a gdy sądy zakaz uchyliły – oświadczyła, że państwowa uroczystość ma pierwszeństwo przed obywatelską. Choć z konstytucji wynika coś przeciwnego, a ustawowych przepisów brak. Nacjonaliści się nie ugięli i zmusili władze do negocjacji. A koniec końców zadbali, by można było ocenić frekwencję na ich i państwowym marszu, pokazując porażkę PiS. Zemsta jest słodka.

Teraz, gdy nacjonaliści uznali się za zdradzonych przez władzę, mogą stanąć do niej w aktywnej opozycji. Tak jak stanęli przeciwko rządowi Donalda Tuska, gdy ten, po zadymach, pozamykał stadiony piłkarskie i wprowadził obostrzenia. Teraz są silniejsi, bo PiS wprowadził do politycznego mainstreamu ideę „Polski dla Polaków”, antyislamizm, homofobię, antysemityzm (by przypomnieć zniesioną później nowelizację ustawy o IPN) i nienawiść społeczną („obywatele gorszego sortu”, „mordy zdradzieckie”, „komuniści i złodzieje” itd.). I konsekwentnie chroni przed odpowiedzialnością karną nacjonalistów i neonazistów, którzy te hasła wprowadzają w czyn.

Chroniąc i promując nacjonalistów, wpuszczając ich do szkół i dopuszczając jako równorzędnych partnerów do debat i negocjacji, PiS wyhodował sobie konkurencję polityczną. I stał się jej zakładnikiem.

Czytaj też: Dwie wizje na stulecie, Morawieckiego i Tuska

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną