Idą święta, wypadałoby jakiś felieton w stylu „kochajmy się” napisać. W końcu sam premier w Toruniu wezwał naród, aby kochał ojczyznę równie mocno jak on, premier, kocha ojca dyrektora. Bardzo chciałbym na to wezwanie odpowiedzieć pozytywnie, problem wszakże w tym, że uczucie do ojca dyrektora nie może być platoniczne. Trzeba je dokumentować solidnymi przelewami, których rządzący szczodrze dokonują, podczas gdy ja, mając w sobie wielkie pokłady miłości, niestety solidnymi pieniędzmi nie dysponuję. W tej sytuacji będę tradycyjnie męczył Czytelników tematami poważnymi, przy czym dziś będzie jeszcze gorzej niż zwykle, bo zamierzam używać liczb, procentów oraz mnożenia i dzielenia.
Będziemy otóż rozmawiać o Pracowniczych Planach Kapitałowych (PPK), kolejnej próbie ustrzelenia dwóch zajęcy jednym strzałem. Te zające to wyższe emerytury w dalszej przyszłości, a w bliższej – wykorzystanie systematycznie odkładanych składek na rządowe inwestycje. Od razu zapowiem, że jestem za, a nawet przeciw.
Zacznijmy od emerytur. W końcu, jeśli ludzie mają masowo przystępować do tego programu i co miesiąc obniżać swe dochody, odkładając na przyszłą emeryturę, to chcieliby wiedzieć, ile ta dodatkowa emerytura wyniesie. Rząd wychodzi im naprzeciw i udostępnia w sieci specjalny kalkulator, którym każdy może sam wszystko wyliczyć. Wrzućmy zatem w to urządzenie odpowiednie dane: oto 25-letni Jan Kowalski, zarabiający średnio przez 40 lat 4 tys. zł miesięcznie, będzie odkładał co miesiąc 2 proc. swojej pensji, pracodawca dołoży mu dalsze 1,5 proc., a rząd – 240 zł (ale tylko raz w każdym roku, czyli 20 zł miesięcznie). Wpisawszy to wszystko, klikamy „Oblicz” i dowiadujemy się, że pan Jan w wieku 65 lat będzie się cieszył dodatkową (poza powszechną, zusowską) emeryturą w kwocie 2,4 tys.