Macron zapowiadał, co dziś w dobie żółtych kamizelek brzmi dość zabawnie, że „pogodzi Francuzów”, Biedroń obiecał zaś koniec wojny polsko-polskiej. Była też symptomatyczna różnica – wyborcy Macrona odśpiewali prezydentowi „Marsyliankę”, na Torwarze zamiast polskiego hymnu wybrzmiały piosenki Maryli Rodowicz i Reni Jusis.
Biedroń – choć sam jest byłym posłem, a na zapleczu ma eksdziałaczy SLD średniego szczebla – przedstawiał siebie jako gorącą nowość w polityce. – Jest tu cała Polska, tylko jednej grupy tu nie ma. Z Wiejskiej. Tam, gdzie cały czas trwa zima stulecia. Ale niech dowiedzą się, że idą roztopy – mówił lider Wiosny.
Egzaltowanych metafor było więcej. – Tysiące marzeń stworzyły ogromny biały żagiel. Żagiel, pod którym w końcu wypłyniemy na błękitne oceany. Daleko od tych krwawych oceanów, w których zagryzają się rekiny – mówił o postulatach wypisywanych przez zwolenników na tzw. burzach mózgów, które poprzedziły konwencję na Torwarze.
Postulaty na wojnie
Biedroń przemawiał godzinę. Obywatel, wspólnota, państwo – to były jego słowa klucze, a obietnica padała za obietnicą. Sięgnął po postulaty z różnych parafii: liberalnych, socjalnych, zielonych itp., co razem składa się zapewne na tak lubiane przez Wiosnę słowo „progresywizm”. Obiecał zmniejszenie roli Kościoła w państwie oraz rozdział tych dwóch instytucji – opodatkowanie tacy, wycofanie religii ze szkół, renegocjację konkordatu. Opowiedział się za dostępem do aborcji na żądanie do 12. tygodnia ciąży oraz wprowadzeniem małżeństw jednopłciowych.
Zmiany w ochronie zdrowia mają sprawić, że każdy będzie miał dostęp do lekarza specjalisty w ciągu 30 dni; jeśli w tym czasie nie uda się zagwarantować wizyty, pacjent będzie mógł za pieniądze NFZ leczyć się prywatnie.