„Córka trenera” to film dla ciebie – mówili znajomi, wiedząc, że lubię ten sport, napisałem o nim książkę, a także wprowadzałem własną córkę na kort. W tamtych czasach tenis – obok nart – był symbolem statusu, w tenisa należało grać, spotykać się na kortach Legii, a zimą na Kasprowym. Wielu innych rozrywek nie było. Wbrew aurze rzekomego luksusu, jaka otaczała tenis w PRL, na korcie i w szatni panowała bieda – szatnia i sanitariaty były typowe dla epoki. Jedna hala Mera, zbudowana na skutek zamiłowania do tej gry wicepremiera Kopcia, import rakiet, naciągów i piłek raczej prywatny, rakieta kupowana u trenera, naciąg u zawodnika, który dostał go z klubu lub kupił za granicą. Grali „wszyscy”, czyli „każdy, kto był kimś”. Bohdan Tomaszewski, Alina Janowska, prof. Zbigniew Resich – prezes Sądu Najwyższego i były reprezentant Polski w koszykówce, jego córka Alicja, Jerzy Gruza, Krzysztof Toeplitz, Mariusz Walter, Zdzisław Ambroziak – znany siatkarz, a później dziennikarz sportowy, aktor Władek Kowalski, prawnicy i amatorzy tenisa – rodzina Pociejów, trenerzy Zbigniew Bełdowski, Adam Mincberg i Bogdan Lewandowski, „stundy”, czyli lekcje dla początkujących. Kortowy, pan Jan Chydzyński, u którego możni tamtego świata usiłowali wyprosić kort na godzinkę.
Nic więc dziwnego, że poszedłem na „Córkę trenera”. Był dzień powszedni, seans o godz. 20.40, mała sala kina Wisła w Warszawie – pusta jak kort po deszczu, widzów starczyłoby na dwie pary do debla plus sędzia. Później było coraz lepiej. Pomysłowa, celowo monotonna czołówka, dźwięk wielkiej opony miarowo przepychanej na zmianę przez ojca – trenera, i jego córkę – młodą tenisistkę. Świat tenisa pokazany od podszewki, którą reżyser Łukasz Grzegorzek zna z własnej młodości.