De mortuis nil nisi bene (o zmarłych – tylko dobrze). Jedni przypisują autorstwo owej sentencji Chilonowi ze Sparty, inni samemu Solonowi z Aten. Aż dziw, iż tak uczonych mężów posądzać można o głoszenie podobnych niedorzeczności. „O zmarłych należy mówić tylko dobrze”. – Wzięcie sobie tej rady do serca oznaczałoby kres jakiejkolwiek refleksji historycznej, o prawdomówności i moralności nie wspominając. Mors parcit nulli (Śmierć nikogo nie oszczędza) – to stwierdzenie nieskończenie banalne, ale przynajmniej prawdziwe. Nie oszczędza (to tylko kwestia czasu) ani świętych, ani zbrodniarzy, ani Bogu ducha winnych czy polityków z naszej bajki (o ile są tacy), ani ich adwersarzy, cyklistów, pijących i abstynentów, palących i niepalących, matek Polek i matek Niemek, ich potomstwa i nawet nas samych. Czy nad wszystkimi mamy z okazji zejścia otwierać parasol ochronny, użalać się i prawić o nich wyłącznie komplementy?
Wręcz przeciwnie, uważam, że zaraz po pochówku przychodzi właśnie najlepszy moment, żeby sobie ulżyć, jeśli mieliśmy do dorobku i aktywności denata jakoweś pretensje lub zastrzeżenia. Po pierwsze, śmierć zamyka rozdział, nic już się nie zmieni, więc rozliczenie może być pełne i uprawnione. Po drugie, sprawa jest jeszcze świeża, więc ludzie pamiętają i nie muszą sięgać do zakurzonych archiwów. Po trzecie, nieboszczykowi jest już wszystko obojętne, więc w przypadku negatywnych opinii nie sprawimy mu żadnej ludzkiej przykrości. Po czwarte, wreszcie, możemy zapobiec powstawaniu legend, tak podniosłych, jak i czarnych, którymi wycierać będą sobie gęby przypochlebiacze i polityczni cynicy.
Są oczywiście wyjątki. Śmierć prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, podobnie jak ongiś Gabriela Narutowicza, była nie tylko morderstwem, ale zamachem na demokrację, godność i honor Rzeczpospolitej.