Martyna Wojciechowska, dyrektorka Departamentu Komunikacji i Promocji w NBP, wychodząc naprzeciw społecznym oczekiwaniom, dobrowolnie obniżyła swoją pensję z 26,5 tys. zł do 23,1 tys. zł. To gest bardzo skromny, ale bardzo piękny. Nie ukrywajmy: mało kogo stać dziś w Polsce na to, żeby obniżyć sobie pensję o 3,4 tys. zł i żeby mu jeszcze coś zostało. Wojciechowską na to stać i chwała jej za to.
Czytaj także: Bieda jak w banku. Spór o jawność zarobków w NBP
Komunikacja w NBP z pewnością się teraz usprawni
Jestem przekonany, że ta obniżka przyczyni się zarówno do poprawy komunikacji NBP z Polakami, jak i do dalszej promocji dyr. Wojciechowskiej. Niektórzy mogą jej zarzucić, że zaproponowana przez nią obniżka jest za mała, ale uważam, że trudno oczekiwać od niej więcej. Podoba mi się, że Wojciechowska, zarabiająca w zeszłym roku średnio 49,5 tys. zł, nie próbowała się popisywać i epatować nas większą obniżką, co byłoby aroganckie i trąciło prostackim nowobogactwem.
Czytaj także: Misiewiczowe, czyli co ws. pensji współpracowniczek prezesa NBP poszło nie tak?
Większość pracujących Polaków o pensji Wojciechowskiej nawet nie marzy
Wojciechowska odebrała sobie tyle, ile mogła, a o tym, jak duża jest to suma, najlepiej świadczy to, że większość pracujących Polaków nie jest w stanie miesięcznie jej zarobić. Z kolei kobiety, które pracy nie mają, w celu uzyskania takiej sumy