Los zwierząt laboratoryjnych wszędzie i zawsze jest marny. Naukowcy nie są gotowi zrezygnować z doświadczeń na naszych braciach mniejszych, hodowanych, by poświęcić swoje życie dla nauki. Pozostaje zatem tylko minimalizować ich cierpienia i ograniczyć użycie zwierząt wyłącznie do badań, których prowadzenie wydaje się uzasadnione.
Polska ustawa o zwierzętach doświadczalnych utrzymana jest w duchu utylitaryzmu: najważniejsze są korzyści, jakie z badań naukowych odnosi ludzkość. W etycznej ocenie eksperymentów weryfikuje się tylko stosunek cierpienia zadawanego zwierzętom do efektów badań, który musi być na tyle istotny, by usprawiedliwiać często dotkliwą krzywdę zwierząt. Tym zajmują się lokalne komisje etyczne dopuszczające, lub nie, wnioski naukowców o przeprowadzenie badań na zwierzętach.
– Słabość niektórych lokalnych komisji wynika z tego, że na miejsce przedstawicieli organizacji repezentujących interesy zwierząt w ich skład weszli członkowie Polskiego Towarzystwa Nauk o Zwierzętach Laboratoryjnych, stowarzyszenia promującego wykorzystanie zwierząt w biomedycynie i na różne sposoby powiązanego z placówkami biomedycznymi – mówi profesor Andrzej Elżanowski, zoolog i etyk z Polskiego Towarzystwa Etycznego. – Mimo to komisje są właściwie jedynym elementem nadzoru etycznego, który jako tako funkcjonuje.
Ale jak się okazuje, dla niektórych to i tak za dużo troski o zwierzęta. Ostatnio wiceprezes PAN, prof. SGGW i lekarz weterynarii Romuald Zabielski wystosował list do dyrektorów Instytutów Naukowych Wydziału II Nauk Biologicznych i Rolniczych PAN z prośbą o zgłaszanie problemów w sprawie rozpatrywania wniosków przez lokalne komisje etyki, dotyczących prowadzenia badań na zwierzętach doświadczalnych. Jak twierdzi profesor, w tej kwestii wpływa wiele uwag.