Do strajku szkolnego jednak doszło, czyli jest dokładnie tak, jak przewidywaliśmy przed tygodniem, pisząc, że „gra rządu staje się nader czytelna”, że będzie mianowicie separatystyczne porozumienie z Solidarnością oraz „operacja dyskredytacja” wymierzona w ZNP i strajkujących nauczycieli. Tego, że do żadnej ugody nie dojdzie, można się było spodziewać, obserwując choćby przebieg kolejnej sobotniej konwencji wyborczej PiS, tym razem w kurpiowskim Kadzidle. Jarosław Kaczyński w ogóle nie odniósł się do groźby strajku, jakby sprawa rozgrywała się w jakiejś innej rzeczywistości. Albo jakby był pewien, że w miarę przedłużania się strajku zdoła skutecznie zwrócić rodziców przeciw nauczycielom. Na tym etapie kampanii bezwzględnym priorytetem stała się mobilizacja wiejskich wyborców, których jest przecież 20 razy więcej niż nauczycieli. Nie dziwi więc, że prezes po tym, jak w poprzedni weekend nazwał PiS „partią wolności”, teraz przedstawił swoje ugrupowanie jako jedyną prawdziwą „partię polskiej wsi”. Co zaskoczyło, to zdumiewająca forma konwencji – na pograniczu groteski.
Nie chciałbym nadmiernie ironizować, bo kampania, jak mówią, ma swoje prawa i służy ogólnie do ogłupiania elektoratu. Jednak ta wersja „dla wsi” była mocno żenująca. Demonstracja najczystszego paternalizmu: oto władza zajechała na Kurpsie (jak językowo przypochlebiał się prezes); na sali chłopi i młodzież, przebrani w ludowe stroje; czapkujący gościom, odziany w sukmanę lokalny wójt; zespół folklorystyczny przygrywający na ligawkach (ludowy instrument, nomen omen, dęty) i prezenty przywiezione przez „państwo ze stolicy”.
Przebojem weekendu stała się zapowiedź przyznania „500 plus na każdą krowę” i „100 plus na każdą świnię”.