W 2005 r. skończył się „podział postkomunistyczny” opisany po raz pierwszy przez prof. Mirosławę Grabowską. W skrócie – był to podział na partie wywodzące się z dawnego systemu oraz te, które można było nazwać postsolidarnościowymi. Aż do 2005 r. było to kryterium rozstrzygające o procesie tworzenia rządów oraz o podstawowej emocji społecznej. Kolejne gabinety były tworzone albo przez wywodzące się z ancien regime’u SLD i PSL, albo przez ugrupowania postsolidarnościowe.
Ów podział mógł być kontynuowany, gdyby 14 lat temu rząd utworzyły PiS i PO – dwie formacje o antykomunistycznym rodowodzie. Tak się jednak nie stało i postsolidarnościowe PiS weszło w koalicję najpierw parlamentarną, a potem rządową, z postkomunistyczną w swej istocie Samoobroną. Podział postkomunistyczny został tym samym zastąpiony przez inny – na Polskę solidarną i Polskę liberalną. Choć jego rodowód wprost pochodził z kampanii wyborczej partii Jarosława Kaczyńskiego, w miarę sensownie opisywał ówczesny spór, a na pewno był w owym czasie bardziej adekwatny. Po przejęciu władzy przez koalicję PO-PSL niejako się utrwalił i był pomocny w opisie rzeczywistości w latach 2007–15.
Zwycięstwo Zjednoczonej Prawicy przed prawie czterema laty położyło mu jednak kres. Obecnie jest on już nieaktualny, bowiem wszystkie partie są po stronie „solidarnej” i prześcigają się w zapewnianiu wyborcy, że ich marzeniem jest spełnienie jego każdej socjalnej zachcianki. Jedyna formacja, która starała się iść w odwrotnym kierunku, czyli Nowoczesna, kończy właśnie swój żywot w silnym uścisku Grzegorza Schetyny. Osobną sprawą jest to, czy tak musiało się stać i na ile klęska tego ugrupowania była wynikiem błędów jego kierownictwa. Faktem jest jednak to, że dziś na polskiej scenie politycznej nie ma znaczącej formacji, która chciałaby dać się obsadzić w roli obrońcy Polski liberalnej (tak jak zostało to zdefiniowane w 2005 r.