Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Mój gniewny antyklerykalizm

Archaiczna umowa społeczna zakazująca mówienia źle o religii jest już do cna skompromitowana i nie obowiązuje.

Otrzymałem ostatnio reprymendę od red. Tomasza Lisa w sprawie mojego, jako rzecze, prymitywnego antyklerykalizmu. Bo ja „wrzeszczę”, żeby katolicy zaprzestali chrzcić dzieci. Owszem, tak uważam: chrzest jest w oczach Kościoła aktem o skutkach nieodwracalnych, przez co wiele osób ochrzczonych, lecz niechętnych katolicyzmowi, odczuwa dyskomfort. Dlaczego nie pozwolić młodzieży samodzielnie decydować, czy chcą zostać katolikami, zamiast chrzcić swoje dzieci w niemowlęctwie, bez ich wiedzy i zgody? Ten i wiele innych poglądów, chyba całkiem rozsądnych, uchodzą za przejaw prostackiego antyklerykalizmu, który nie tylko jest w swej agresji i zacietrzewieniu zupełnie nieskuteczny, lecz ponadto analogiczny do religijnego fanatyzmu.

Ponadto, jak twierdzi red. Lis w „Newsweeku” (20/2019, s. 3), „Prymitywny antyklerykalizm jest dziś w Polsce domeną tych, którzy cynicznie chcą na nim zbudować swoją polityczną pozycję”. Nieprawda – wszyscy wiedzą, że na ostrym antyklerykalizmie daleko się w polityce nie zajdzie. Nie jesteśmy cyniczni. Raczej gniewni.

Redaktor Lis nie jest sam. Tak jak on myślą miliony liberalnych mieszczan, którzy z umiarkowania – wdzięcznej siostrzycy oportunizmu – uczynili sobie sztandarową cnotę. Trza być w butach na weselu, a w dodatku być zawsze gdzieś pośrodku, unikać radykalizmu, prowadzącego do niepokojów, nieracjonalnego, niegodnego osoby na poziomie. No, może nie „na poziomie”, bo to określenie dyskryminujące, lecz „wykształconej”. A właściwie to nikomu w naszych czasach nie przystoi. Bo dziś już wszyscy (oprócz Hartmana) jesteśmy kulturalni i szanujemy jedni drugich.

Trochę już widać, skąd się wziął i na czym polega ów mieszczański „moderantyzm”, który chciałbym dziś naświetlić.

Polityka 21.2019 (3211) z dnia 21.05.2019; Felietony; s. 104
Reklama