Wielkie wzmożenie w sprawie rozwieszania banerów na płotach było widać już przy okazji wyborów samorządowych. W eurokampanii w promowaniu swoich wizerunków i haseł na ogrodzeniach przodują kandydaci PiS. Na Mazowszu – na trasie Warszawa–Radom – w mniejszych miejscowościach wisi ponad setka banerów Adama Bielana. W świętokrzyskim też co płot, to Patryk Jaki. Wszędzie kandydaci PiS. W rozmowie z Wirtualną Polską Bielan, wicemarszałek Senatu, tłumaczył: „To efekt pracy naszych lokalnych działaczy. Od początku kampanii chcieliśmy być obecni w małych miejscowościach. Nie płacimy za umieszczenie reklam, dlatego cieszy mnie, że tyle osób zgadza się na rozmieszczenie naszych materiałów”.
Jak to się stało, że kandydaci nie muszą już płacić za miejsca na reklamy? W stenogramach z posiedzeń komisji sejmowej, która zajmowała się zmianami w Kodeksie wyborczym, natrafiam na dyskusję na ten temat. Okazuje się, że PiS bardzo kategorycznie bronił zaproponowanych przez siebie zmian – tych dotyczących wieszania banerów na płotach – i teraz już wiemy, dlaczego.
15 stycznia 2018 r. prezydent podpisał ustawę nowelizującą Kodeks wyborczy. Budziła wiele kontrowersji, bo wprowadziła m.in. dwukadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Zwiększała też rolę szefa MSWiA w organizacji wyborów, dając mu prawo powoływania szefa Krajowego Biura Wyborczego spośród trzech kandydatów przedstawionych przez Sejm, Senat i prezydenta. O tej istotnej zmianie dotyczącej wieszania banerów nie było wtedy głośno.
Prawda ze stenogramów sejmowych
To PiS zaproponował, by dopisać do Kodeksu wyborczego, że komitetom wyborczym nie wolno przyjmować korzyści majątkowych o charakterze niepieniężnym z wyjątkiem, co istotne, pomocy w pracach biurowych udzielanej przez osoby fizyczne, a także „nieodpłatnego udostępniania miejsc do ekspozycji materiałów wyborczych przez osoby fizyczne nieprowadzące działalności gospodarczej w zakresie reklamy”. Wcześniej komitety mogły tylko za darmo przyjąć czyjąś pomoc przy roznoszeniu ulotek i rozklejaniu plakatów w miejscach, za które komitet zapłacił.
Poseł Waldy Dzikowski (PO), odnosząc się do zmian, ostrzegał: „To strasznie niebezpieczne, ponieważ wtedy całkowite limity nie mają sensu. (…) Jeżeli to wszystko, co się pod tym kryje, nie wchodzi do limitów kampanii wyborczej, limitów list, to naprawdę jest to kompletne obejście funkcji, którą kodeks nadał transparentności prowadzenia wyborów. Wiem, że to korci. (...) Jest to furtka, wręcz brama do tego, żeby to obchodzono. (…) Skończy się katastrofą, jeżeli chodzi o transparentność i jawność wyborów”. Dzikowski zgłosił poprawkę, która kasowała zmiany, ale przepadła w głosowaniu.
Poseł Marcin Horała (PiS) bronił zmian: „Przede wszystkich znów chodzi tutaj o usunięcie pewnych absurdów. Jeżeli mieszkaniec chce umieścić na płocie plakat swojego sąsiada, który kandyduje, to zasadniczo musi podpisać z komitetem wyborczym umowę na złotówkę na wynajem płotu”. Poseł Szymon Szynkowski vel Sęk (PiS) dodawał, że „naprawdę nie ma żadnej innej intencji niż urealnienie istniejącego stanu”. I dodał: „Starajmy się tworzyć przepisy w takim przekonaniu, że kandydaci w znaczącej większości chcą w uczciwy sposób prowadzić kampanię”.
Poseł Marek Sowa (PO) nazwał już wtedy to, czego dziś jesteśmy świadkami: „Przepisy stworzą pozory, że jak się rozwiesi 1000 albo 500 banerów, to wszystkie będą wisiały na prywatnych płotach. Tak się nie tworzy prawa”.
Chodziło o sąsiadów?
Poseł Horała próbował mydlić wszystkim oczy, że chodzi o sytuacje, gdy ktoś chce powiesić na swoim płocie plakat sąsiada kandydata, a nie może tego zrobić za darmo. Nie, nie o to chodziło. Dziś to już jasne – to działacze PiS jeżdżą po okręgach i proszą, jak mówił Adam Bielan, o rozwieszanie plakatów ich kandydatów. A przecież sam Bielan nie ma sąsiadów w prawie każdej miejscowości na Mazowszu.
Po co te zmiany, na których PiS dziś tak bardzo korzysta? Kodeks wyborczy ustala limity wydatków na każdą kampanię. W wyborach majowych każdy komitet, który we wszystkich okręgach zarejestrował kandydatów, może wydać na promocję ok. 19,3 mln zł. Wydatki na promocję na płotach musiałyby być wliczone do ogólnych kosztów kampanii i zmieścić się w ustawowym limicie. Teraz komitet nie musi wydawać tak wiele pieniędzy na wieszanie banerów, bo ma to za darmo. A biorąc pod uwagę, ile PiS tych banerów rozwiesił, wartość miejsc reklamowych można szacować na miliony. Oszczędności może przeznaczyć np. na reklamę w mediach czy kosztowne konwencje.
Czytaj więcej: Skąd partie mają pieniądze
PiS nie ujawnił wartości miejsc na płotach
I jeszcze jedna ważna sprawa. W sprawozdaniu finansowym komitety są zobowiązane ujawnić wartość wszystkich nieodpłatnych świadczeń, które przyjęły. PiS w dokumentach złożonych do PKW za wybory samorządowe w tej rubryce wpisał 0 (!). PKW bada jeszcze tamte sprawozdania, więc nie zajęła stanowiska w tej sprawie. Wszystko wskazuje jednak na to, że partia rządząca nie dopełniła obowiązku i nie wyceniła wartości ogromnej liczby plakatów, które zawisły na płotach. PO wyceniła wartość nieodpłatnych usług na 530 tys zł.
Na płotach kościołów jest zakaz
Warto też wspomnieć, że komitety nie mogą bezpłatnie wieszać banerów i plakatów na parafialnych płotach. A to dzieje się dziś w każdej diecezji. Takie darmowe miejsca na banery mogą udostępniać wyłącznie osoby fizyczne nieprowadzące działalności gospodarczej w zakresie reklamy. Naruszenie tych przepisów zagrożone jest grzywną od 1 tys. do 100 tys. zł. Kara może być nałożona i na komitet, i na parafię. Co więcej, przyjęcie zakazanych świadczeń niepieniężnych wiąże się niekiedy z odrzuceniem przez PKW sprawozdania finansowego z kampanii. Partia może dostać w konsekwencji zmniejszoną dotację, która przysługuje za każdy uzyskany mandat europosła. Oznacza to też mniejszą subwencję roczną (trzykrotność środków pozyskanych lub wydatkowanych z naruszeniem przepisów).
Czytaj więcej: Najciekawsze pojedynki na listach PiS
I na koniec znów trzeba podkreślić: problemem jest to, że Krajowe Biuro Wyborcze nie sprawdza finansowania w trakcie kampanii, tylko po wyborach. Utrudnia to – jeśli nie uniemożliwia – porównywanie deklarowanych wydatków z tym, co komitet za nie uzyskał i na co wydał pieniądze. Bieżąca kontrola staje się już koniecznością. W tym celu należałoby wzmocnić PKW. Dziś sprawozdaniami wyborczymi i rozliczeniami subwencji zajmuje się zaledwie kilka osób! Niestety, choć PKW wiele razy zwracała się do parlamentarzystów o załatanie luk w przepisach, nie otrzymywała dotąd odpowiedzi.