Szczyt naiwności? Twierdzenie, że wysoka frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego w skali całej Unii – 51 proc. wobec 43 pięć lat temu – to efekt rosnącej świadomości i wiedzy Europejczyków o mechanizmach działania Brukseli. Według badań te się nie zmieniły. Natomiast rumieńców nabrała polityka wewnątrz państw członkowskich, od Wielkiej Brytanii, poprzez Niemcy, Włochy, na Polsce kończąc.
W Niemczech po eurowyborach może upaść rząd. Nie będzie zaskoczeniem, jeśli socjaldemokraci uznają, że sojusz z chadekami zbyt wiele ich kosztuje – pierwszy raz w historii SPD jest na trzecim miejscu z marnym wynikiem 16 proc., za chadekami oraz Zielonymi. Wówczas jeszcze w tym roku może dojść do przyspieszonych wyborów z prognozą chadecko-zielonej koalicji, która jest już testowana w kilku miejscach na poziomie samorządowym. Nowe wybory będą również oznaczać koniec ery Angeli Merkel, która w nich zapewne nie wystartuje.
Słowo klucz
Aż tak źle nie będzie z Emmanuelem Macronem. Słaby wynik jego ugrupowania La République en Marche nie zaboli go prawdopodobnie w kraju, bo jeszcze gorzej wypadli jego potencjalni rywale w walce o elektorat – dwie dawne partie władzy: socjaliści i republikanie. Ale na poziomie europejskim nieznaczna porażka ze Zjednoczeniem Narodowym Marine Le Pen – 22 do 23 – może sprawić, że wizja reformy Unii według Macrona na dobre trafi do szuflady. Z drugiej strony, jeśli Nigel Farage znów będzie brylował w europarlamencie, to prezydent Francji łatwiej zablokuje kolejne przekładanie brexitu, o czym nieskrywanie marzy.
Na Wyspach wynik rządzących konserwatystów – 8 proc. – symbolicznie kończy katastrofalną erę Theresy May. Ale o miano kuriozum konkuruje z nim rezultat Partii Pracy – przy tak słabym przeciwniku dostała zaledwie 14 proc.