Kraj

Wrzód 4 czerwca, czyli wymazywanie przez przykrywanie

Premier Mateusz Morawiecki w Gdańsku Premier Mateusz Morawiecki w Gdańsku Łukasz Dejnarowicz / Forum
Jakże dotkliwa musi być dla obecnej władzy pamięć o wyborach 4 czerwca 1989 r., skoro próbuje ją usunąć ze społecznej świadomości tak prymitywnymi chwytami.

Prezes rządzącej partii i premier z jego nadania mieli zjawić się tuż przed 4 czerwca w Gdańsku. To dzień, który oczywiście kojarzy się – lub kojarzyć powinien – z pokonaniem przed 30 laty systemu komunistycznego w Polsce (a poniekąd w Europie), na dodatek za pomocą kartki do głosowania w półdemokratycznych jeszcze, ale już w pełni wolnych wyborach. Samo miasto też jest symbolem: pokojowego ruchu społecznego, który odegrał w tym zwycięstwie istotną rolę.

Panowie nie mieli jednak przyjechać tam, by świętować historyczne w skali światowej wydarzenie. Wymyślili bowiem, by czcić inną rocznicę – pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Okazja niby jest: data też okrągła, 40 lat, a sama wizyta polskiego papieża była wtedy ważnym czynnikiem, który, by sparafrazować gościa, odnowił ducha tej ziemi. Ranga wydarzeń była jednak w skali dziejowej niewspółmierna, nie mówiąc o tym, że można byłoby przecież połączyć obie okoliczności.

Premier zlekceważył prezydent Gdańska

Tymczasem prezes w końcu w Gdańsku się w ogóle nie pojawił. Szef rządu RP brylował zaś w poddanym mu towarzystwie partyjnych towarzyszy i związkowców z dzisiejszej „Solidarności”. Ba, kiedy prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz próbowała zaprosić go na obchody wyborów czerwcowych, czyli Wolności i Solidarności, ostentacyjnie, z nieodłącznie mu już niestety przypisaną butą – by nie rzec, buractwem – zlekceważył ją i uciekł do swoich.

Równocześnie w eter idzie sugestia, że akurat 4 czerwca ogłoszony będzie nowy – po ucieczce kilku i przeprowadzce paru innych ministrów na posady do Brukseli – skład gabinetu. Plotki, prognozy, a potem newsy o może i pasjonujących, lecz w istocie niewiele pewnie wnoszących roszadach personalnych zdominują programy informacyjne i publicystyczne wielu mediów, wypychając historyczne wspominki o wydarzeniach sprzed trzech dekad.

Dlaczego PiS nie lubi 4 czerwca

W całej sprawie uderza natężenie awersji, z jaką obecna władza traktuje datę 4 czerwca 1989 r. Powodów odrazy jest kilka. Pierwsze mają naturę historyczną – choć bracia Kaczyńscy (zwłaszcza Lech) byli w końcówce lat 80. dość wpływowymi ludźmi w otoczeniu stojącego wówczas bezapelacyjnie na czele opozycji Lecha Wałęsy, to nie oni byli architektami okrągłostołowego, a potem wyborczego sukcesu. Ambicja, zwłaszcza wybujała i połączona z rozmaitymi kompleksami, odbiera rozum, poczucie sprawiedliwości i honoru.

Potem na kwestionowaniu tego – cóż z tego, że niezaprzeczalnie skutecznego – sposobu obalenia komunizmu bracia oparli aktualną narrację (czy raczej: propagandę) historyczną i polityczną swojego obozu. Skala bredni o zdradzie czy o zaprzepaszczonych szansach była tak duża, że teraz nie sposób się z nich wycofać.

Z kolei Mateuszowi Morawieckiemu wciąż zdaje się być bliżej do rzucającego kamieniami czy drukującego ulotki (za co należy mu się cześć i chwała) chłopca z Solidarności Walczącej niż do szefa gabinetu wolnej od trzech dekad Polski, który powinien rozumieć nie tylko istotę procesów historycznych czy geopolityki, ale na dodatek znaczenie gestów – także dla międzynarodowego wizerunku kraju. Skądinąd i w jego przypadku oddanie hołdu wyborom czerwcowym musiałoby oznaczać przyznanie, że radykalizm środowiska, w którym się wówczas obracał, niekoniecznie był jedynie właściwą metodą walki.

Jest jednak i inna, dojmująco banalna przyczyna dezawuowania obchodów 4 czerwca przez obóz władzy. Idzie mianowicie o przemilczenie faktu, że w Gdańsku i innych miastach kraju świętują ludzie zasłużeni w odzyskiwaniu wolności i budowaniu Rzeczpospolitej – a dziś, tak się składa, sympatyzujący często z opozycją czy wręcz moralnie jej patronujący.

To również doskwiera, prawda, panie Kaczyński?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Śledztwo „Polityki”. Białoruska opozycjonistka nagle zniknęła. Badamy kolejne tropy

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko
06.05.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną