W Polsce Ludowej brakowało papieru toaletowego, w Polsce dzisiejszej zabrakło kiru. („Zabrakło czerwonych róż” – pisał Tuwim). Powód: żałoba po przegranych (?) przez opozycję wyborach do Parlamentu Europejskiego. Brak ten może się jeszcze pogłębić po wyborach parlamentarnych. Panie wyciągną czarne welony, nieużywane od stanu wojennego. Gdziekolwiek spojrzeć – nosy na kwintę (oczywiście poza PiS). „Ranek po wyborach budzę się zgnębiony. Wiem od dziesiątków moich znajomych, że budzili się w poczuciu, jakby im ktoś umarł. Umarła nadzieja, że nie zakończymy życia w kraju rozdartym i skłóconym, w toksycznej atmosferze pełnej nienawiści i gniewu” – pisze Tomasz Jastrun, poeta, felietonista „Przeglądu”.
PiS nie da się pokonać, można jedynie uniemożliwić mu zdobycie ponad 231 mandatów – wieszczą politolodzy Marek Migalski i Rafał Grajcar w artykule pod znamiennym tytułem „Wielka koalicja nie ma sensu” („Rz”).
Zaczyna się polowanie na winnego. Pada to, co dotychczas szeptano sobie do ucha lub bano się nawet pomyśleć: Grzegorz Schetyna – architekt koalicji – w oczach niektórych jest jej obciążeniem. Wyborcy pragną zmiany, Miller, Kopacz, Buzek, Cimoszewicz i Schetyna pachną naftaliną. – Grzegorz Schetyna – mówią – nie nadaje się do roli lidera. Nie ma charyzmy, wizji, pozytywnego programu. Jest całkowicie odtwórczy względem PiS i względem Biedronia. Genialny kadrowiec, sprawny negocjator, twardy i odporny, zebrał partie opozycyjne w całość. Tyle że był to twór bez treści. „Jaki autor, takie dzieło” – pisze Jakub Bierzyński, prezes domu mediowego i współpracownik Roberta Biedronia. Schetyna – proponuje autor – powinien skupić się na rozgrywkach partyjnych i personalnych, z jednym wyjątkiem: kandydata na premiera, który mógłby zostać twarzą i osobowością tej kampanii, być „Beatą Szydło” Koalicji Europejskiej.