Siedzą sobie nasi znajomi na podłodze i układają drewniane klocki. Miny mają poważne, żeby nie powiedzieć – uroczyste, a ruchy asekuracyjne. Jeden niby sześcianik położył, ale jeszcze się zastanawia. Tymczasem na palcach podchodzi z tyłu inny i klocek mu wyrywa. Oho, draka się zaczyna. Trzech małych rzuca się na najwyższego, odpycha go pod ścianę i zgodnym chórem mówi donośnie, że teraz ich kolej. Duży, odwracając się do napastników plecami, grozi: I tak beze mnie nic nie zbudujecie. W kąciku ktoś siedzi cichutko, a do klocka ma przywiązane szkło powiększające. Nagle wstaje i krzyczy: Zwyciężyliśmy! Zwyciężyliśmy!
Tak, tak, dobrze się Państwo domyślają. Ci na podłodze to nasza opozycja, która buduje wirtualne warianty strategiczne przeciwko Prawu i Sprawiedliwości. Zza okna co chwila dochodzi potężny świst. Nie, to nie lokomotywa historii. To partia rządząca wciąga ich wszystkich nosem.
Weźmy takiego nowego ministra edukacji narodowej Piontkowskiego. Oczywiście przez papierek go weźmy. Oto główne tezy jego programu: 1. Wychowanie seksualne to przygotowywanie dzieci do oddania ich w ręce pedofilów. 2. Nie dopuścić do uczenia technik masturbacji dzieci w żłobkach i przedszkolach. 3. Podpisywanie tzw. karty LGBT oznacza uczenie kilkulatków niestandardowych zachowań seksualnych. Brawo! To piękne, to nam się podoba, całuję was w policzki oba – jak śpiewano przed wojną w kabarecie Qui Pro Quo. Czy widzieli Państwo ministra, który na okrągło mówi o seksie? Nie? To przyjedźcie do Warszawy na ul. Szucha. Podobno pierwsze wycieczki są już organizowane, Dariusz Piontkowski będzie się pokazywał w oknie między 13 a 14. Czyżby miał się sprawdzić ponury sen, że jeszcze zatęsknimy za Anną Zalewską? Nie, bo zrobiła wszystko, by zdemolować polską szkołę, a przy okazji dać popalić samorządom, na które zrzuciła odpowiedzialność za tłok w liceach.