Bez względu na temperatury i pogodowe ekscesy w tym roku lato jest polityczne i wyborcy, gdziekolwiek są, muszą się liczyć z molestowaniem i nagabywaniem przez kandydatów. Wszystkie partie zapowiedziały, że ruszają w teren szukać kontaktu „ze zwykłymi Polakami”, nawet na plażach, bazarach, pod sklepami. Brzmi niepokojąco, ale zobaczymy w praktyce. Na razie podobno każdy parlamentarzysta i działacz PiS już ma rozpisany dzień po dniu plan odwiedzin i spotkań. I to pewnie prawda. Za to po drugiej stronie flauta: partie opozycyjne jeszcze nie zdecydowały, w jakich konfiguracjach pójdą do wyborów, więc tym mniej wiadomo, kto konkretnie, kiedy i z czym miałby „pójść do ludu”. To opóźnienie jest poniekąd naturalne, tak jak oczywiste jest polityczne rozproszenie po stronie antyPiSu, zwłaszcza że po eurowyborach trzeba układanki zaczynać prawie od nowa. Więc – żeby odwołać się do dziwacznej historycznej metafory premiera Morawieckiego – naprzeciwko zdyscyplinowanej i świetnie uzbrojonej perskiej armii zbiera się pospolite ruszenie greckich republik – jak pod Salaminą.
Dla wszystkich jest oczywiste, że opozycja, jeśli w tym starciu ma mieć jeszcze szansę, musi iść jednym frontem, co najwyżej dwoma skrzydłami. I te skrzydła chyba już powoli się formują. Ani zgód, ani nazw jeszcze nie ma, ale to najpewniej będzie „jakieś centrum” i „jakaś lewica”. Proszę przeczytać na stronie polityka.pl zapis dyskusji, która właśnie odbyła się w naszej redakcji z udziałem ważnych, do niedawna często poróżnionych lewicowych działaczy – wspólnota programowa jest niemal pełna, podobnie jak świadomość gilotyny D’Hondta.