Nie będzie Bułgar pluł nam w twarz, ni dzieci nam bułgarzył! Kiedy rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej prof. Jewgenij Tanczew ogłaszał swoje krytyczne stanowisko wobec „dobrej zmiany” w systemie sprawiedliwości w Polsce, okazało się, że cały ten Tanczew jest po prostu… Bułgarem. To wiele wyjaśnia, bo skąd taki Bułgar może zrozumieć subtelności naszego systemu prawnego? Kto to widział, żeby Bułgar nas pouczał? Najstarsi Polacy przeżyli szmat czasu, nieświadomi, że rzecznik TSUE jest Bułgarem. Jak myśmy mogli przeżyć tyle bez tak istotnej informacji? A nagle ta wiadomostka, ten pozornie błahy szczególik, podrzucony przez polski rząd, okazał się wymowny.
Ministerstwo Sprawiedliwości – gdy tylko Tanczew zaczął wybrzydzać na szybsze przenoszenie sędziów SN w Polsce na emeryturę, poniżające wnioski do prezydenta RP, żeby zechciał przedłużyć sędziom czas orzekania, zależność KRS od polityków i status Izby Dyscyplinarnej – wypuściło swoje resortowe orły. Miały one roznieść po świecie, że rzecznik jest Bułgarem. A Bułgar to jednak Bułgar. Gdyby był on na przykład Francuzem albo dzielnym Węgrem, spadkobiercą Bartoka czy Maraiego, Puskasa i Orbána, to jeszcze można by przełknąć i polski rząd nie grzebałby w jego dokumentach. Ale Bułgarzy? Naród pasterzy, sympatycznych skądinąd, nie mamy nic przeciwko Bułgarom, ale to jednak inna kategoria niż choćby Anglicy czy Holendrzy z ich kulturą prawną.
Michał Wójcik, polski wiceminister sprawiedliwości, natychmiast powiedział w Polskim Radiu, że Tanczew „wywodzi się z Bułgarii”, gdzie KRS liczy 25 członków, z tego 11 wybieranych jest przez polityków – czyli (domyślamy się) niech oni nas nie uczą demokracji. Nie widzą belki we własnym oku, tylko źdźbło w naszym.