Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, odmówił dalszego występowania w książce „Delfin”, odsłaniającej kulisy kariery premiera Morawieckiego i opisującej sekrety jego politycznej gry. Jagiełło domaga się wykreślenia z książki fragmentów ze swoim udziałem, gdyż nie odpowiada mu rola, w jakiej go obsadzono bez jego wiedzy i zgody. Nie podoba mu się zwłaszcza fakt, że „w ramach prac rady gospodarczej przy premierze Tusku uczestniczył w nieformalnych spotkaniach z M. Morawieckim”, wówczas prezesem banku.
Jagiełło uznał, że nieformalne spotykanie się w tamtym czasie z kimś takim jak Morawiecki obraża go i godzi w jego dobra osobiste. Można się spierać, czy słusznie, ale jeśli tak uważa, trudno z tym dyskutować. Jagiełło nie twierdzi, że się z Morawieckim w ogóle nie spotykał, w końcu każdemu może się przydarzyć, że mając gorszy dzień, spotka się z kimś takim jak Morawiecki. Jednak z faktu, że Jagiełło tu czy tam przypadkowo się na Morawieckiego natykał, nie można wyciągać wniosków, że miał z nim jakieś kontakty, zwłaszcza nieformalne. Wygląda na to, że prezes Jagiełło regularne, nieformalne kontakty z Morawieckim zaczął utrzymywać dopiero, gdy one go już nie obrażały i nie godziły w jego dobra osobiste, tzn. za rządów PiS.
Bardziej skomplikowana od sytuacji Jagiełły w książce „Delfin” jest sytuacja byłego rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza w filmie Patryka Vegi „Polityka”. Chodzi o to, że Misiewicz żąda od Vegi przeprosin, miliona złotych zadośćuczynienia i wycięcia z filmu scen ze swoim udziałem, mimo że w ogóle w tym filmie nie gra, a w postać, która go udaje, zresztą pod innym nazwiskiem, wcielił się aktor Antoni Królikowski. Były rzecznik MON uważa, że jest przez będącego nim Królikowskiego ośmieszany. Trudno z tym dyskutować, gdy nie widziało się filmu, ale osobiście wątpię, by Królikowski jako Misiewicz ośmieszał Misiewicza bardziej, niż on sam ośmieszał siebie jako wysoki urzędnik MON.