„Polityka”. Pilnujemy władzy, służymy czytelnikom.

Prenumerata roczna taniej o 20%

OK, pokaż ofertę
Kraj

Lwica lewicy

Jakubowska Aleksandra

Aleksandra Jakubowska, szefowa gabinetu politycznego premiera, jest dziś bez wątpienia Pierwszą Damą SLD – najbardziej wpływową kobietą największej polskiej partii. Niewiele zapowiadało taką karierę byłej telewizyjnej dziennikarki.

Relacja Juliusza Brauna, przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji – ze spotkania z premierem Leszkiem Millerem i Aleksandrą Jakubowską, wówczas wiceministrem kultury – zaszokowała członków komisji śledczej. Braun przekazał premierowi projekt ustawy o radiofonii i telewizji – i zadeklarował, że KRRiTV będzie koordynować dalsze prace nad nią. Natychmiast włączyła się Jakubowska: – Pan premier w tej sprawie decyzję już podjął: to Ministerstwo Kultury przejmie ustawę.

Przesłuchujący Brauna poseł Jan Rokita wyraźnie nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał: – Czy to normalne, by wiceminister w obecności premiera obwieszczał jego decyzję osobom z zewnątrz? – dopytywał.

– Nie ukrywam, że mnie to zdziwiło – przyznał Braun.

W SLD relacja przewodniczącego KRRiTV wywołała złośliwe komentarze. – Premier zupełnie poddał się czarowi „mężnego serca w kształtnej piersi” – mówiono. Byli jednak i tacy, którzy w zachowaniu Jakubowskiej dopatrywali się głębszych przyczyn. Przypominali wypowiedź Brauna, że nad ustawą pracował nieformalny zespół, w skład którego wchodzili Aleksandra Jakubowska, Lech Nikolski (były szef gabinetu politycznego premiera, obecnie minister odpowiedzialny za referendum unijne) i sekretarz KRRiTV Włodzimierz Czarzasty, i że to ów zespół opracował najbardziej kontrowersyjny zapis ustawy – dotyczący zakazu koncentracji mediów. Wyliczali nieścisłości, jakie wkradały się do wypowiedzi Jakubowskiej podczas walk o ustawę: że zapisy antykoncentracyjne są dostosowaniem naszego prawa do norm Unii Europejskiej (choć w rzeczywistości Unia nie reguluje tej kwestii), że ich autorem jest Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta (choć prezes tego urzędu poddał je miażdżącej krytyce). Cytowali wypowiedź Jakubowskiej z lipca ubiegłego roku, tuż po zawarciu kompromisu między mediami niepublicznymi a rządem. Minister miała wówczas powiedzieć Wandzie Rapaczyńskiej, prezes Agory, że nie jest osobistym wrogiem tego wydawnictwa – dotychczas reprezentowała stanowisko rządu, ale zlecenie się skończyło i nadszedł czas na porozumienie. W dyskusjach kuluarowych pojawiało się pytanie: dlaczego Jakubowska tak bardzo angażowała się w gry wokół ustawy i co to za drużyna, którą reprezentuje pani minister.

Nominacja Aleksandry Jakubowskiej na szefa gabinetu politycznego premiera wywołała w kręgach SLD burzliwą dyskusję. Zastanawiano się, czy Jakubowska jest odpowiednią osobą na to stanowisko. Działacze lewicy uważali, że sprawujący je dotąd Lech Nikolski doskonale nadawał się do swojej roli: organizował pracę premiera, sam pozostając zawsze nieco w cieniu. Aleksandra Jakubowska w cieniu być nie lubi: – Pasjonują ją polityczne walki – mówi Andrzej Celiński, poseł SLD. – Uwielbia spór, ostre polemiki. Jest uparta, niecierpliwa. Do wszystkiego, co robi, podchodzi ambicjonalnie i emocjonalnie – dodaje Jarosław Sellin, członek KRRiTV. Według poseł Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej (PO) w ciągu ostatnich lat Jakubowska bardzo się zmieniła: – Niestety na gorsze. W poprzedniej kadencji była sympatyczną kobietą, spokojnie prezentowała swoje racje. Gdy została ministrem, uderzyła mnie jej władczość, arogancja, demonstracyjna pogarda dla przeciwników politycznych. Tym, którzy się z nią nie zgadzają, zarzuca nieuctwo, złą wolę.

Dlaczego zatem premier wybrał na to stanowisko właśnie ją? Marek Barański, redaktor naczelny „Trybuny”, który zna oboje polityków od lat, przekonuje: – Po prostu nadają z premierem na tej samej fali.

– To był ukłon w stronę aparatu partyjnego, wśród którego Jakubowska jest bardzo lubiana. Jest jedną z nich: rubaszna, bezpośrednia w zachowaniu – twierdzi Celiński.

Poseł Śledzińska-Katarasińska szuka przyczyn nominacji w wydarzeniach związanych z aferą Rywina: – Prawdopodobnie premier doszedł do wniosku, że w dobie afery Lwa potrzebna jest mu lwica: osoba bardzo bojowa, nieustępliwa.

Partyjna trójca

Najlepiej jednak znają powody decyzji premiera Krzysztof Janik i Lech Nikolski. To oni właśnie przekonali Leszka Millera, żeby powierzył Jakubowskiej stanowisko szefa gabinetu politycznego. – Ola gwarantuje kontynuację realizowanej przez nich dotąd strategii politycznej – mówi poseł Izabella Sierakowska (SLD).

Według działaczy Sojuszu, strategia ta sprowadza się do tego, komu pozwolić zbliżyć się do premiera, a kogo trzymać z daleka. Im mniej osób w jego bezpośrednim otoczeniu, tym silniejsza pozycja bramkarzy, czyli Jakubowskiej, Janika i Nikolskiego.

Trójka polityków zaprzyjaźniła się w czasie ubiegłej kadencji Sejmu. – SLD był wówczas w opozycji i mieliśmy dużo czasu, żeby się poznać. Z Krzysiem i Lechem spotykaliśmy się codziennie o 8.30 na wspólnym śniadaniu w sejmowej restauracji. Wymienialiśmy uwagi na temat tego, co się dzieje w Sejmie, klubie. Potem w ciągu dnia też sobie często dyskutowaliśmy – wspomina Aleksandra Jakubowska.

Szybko znaleźli wspólny język: żadne z nich nie uznaje programu partii i ideologii za główne wyznaczniki swej działalności – ważniejsza jest skuteczność, pragmatyzm. Okazało się, że doskonale się uzupełniają. Dziś w SLD mówią o nich „trójca”: – Krzyś jest świetnym organizatorem, ma dar przekonywania do swoich racji, a przede wszystkim umie sobie zaskarbić sympatię każdego. Lech jest sprawnym zakulisowym graczem, jego działania nie rzucają się w oczy, może wychodzić każdą sprawę. Atutami Oli są medialność, przebojowość, no i zdolność do poświęceń, do podkładania się dla dobra sprawy – przekonuje poseł SLD.

Współpracowali przy czterech kampaniach wyborczych, razem przekształcali SdRP i stowarzyszone z nią organizacje w jedną partię – SLD. – Jeździli razem po kraju, w dzień spotykali się z przedstawicielami organizacji terenowych, a wieczorami pili razem wódeczkę, knuli i razem zaczęli rozdawać karty – mówi inny kolega klubowy Jakubowskiej. Gdy Janik został sekretarzem generalnym SLD, na swoich zastępców wybrał właśnie Jakubowską i Nikolskiego. – Szukałem na to stanowisko dziewczyny, z którą grałaby chemia. Przyglądałem się jej od dawna, obserwowałem z zainteresowaniem, jak walczyła o województwo opolskie podczas prac nad reformą administracyjną kraju. Podobało mi się jej zaangażowanie i to, że mówi prosto w oczy to, co myśli. Ale czasami dochodziło między nami do spięć. Ola wychodziła wówczas ode mnie z płaczem. Ja jestem trudny we współpracy, a ona po kobiecemu konsekwentna – do granic upierdliwości – śmieje się Janik. Kiedy on zrezygnował z sekretarzowania partii, Jakubowska również zrzekła się funkcji.

Dmuchała dymem

Po wyborach w 2001 r. Janik został szefem MSWiA, a Nikolski szefem gabinetu politycznego premiera. Jakubowska miała nadzieję na fotel ministra kultury: – Termin utworzenia rządu się jednak zbliżał, a premier nie dzwonił. W końcu okazało się, że ministrem będzie Andrzej Celiński. Krzyś (Janik – przyp. aut.) przekonał mnie wówczas, żebym przyjęła funkcję wiceministra. Celiński wspomina: – Janik zapytał mnie, czy mam kandydata na wiceministra. Nie miałem. Potrzebowałem kogoś medialnego, bo ja nie najlepiej czuję się w kontaktach z prasą, kogoś, kto dobrze czuje się w parlamencie i zna na mediach elektronicznych. Krzysztof zaproponował Jakubowską. No i zgodziłem się. Tej decyzji Celiński miał potem żałować wiele razy. Współpraca z Jakubowską od początku nie układała się zbyt dobrze. – Dzień w dzień minister był głęboko urażony jej zachowaniem, bezpośrednim sposobem bycia – mówi bliski współpracownik Celińskiego z czasów ministerialnych. Inny pracownik ministerstwa wspomina, że Celiński z trudem hamował się, by nie zwrócić jej uwagi, gdy w miejscu gdzie był kategoryczny zakaz palenia, siadała naprzeciw niego i dmuchała dymem z papierosa.

Poza tym miała podobno robić wszystko, by skompromitować Celińskiego w oczach dziennikarzy, pokazać, że minister nic nie robi. Było to tym łatwiejsze, że odpowiadała za kreowanie wizerunku medialnego ministerstwa.

Szefowa gabinetu politycznego premiera zaprzecza: – Nie jestem typem intrygantki politycznej. Nie chodziłam do premiera na skargę, mimo że różniliśmy się w wielu kwestiach. Andrzej jest solistą, trzymał mnie na dystans. A ja nie lubię solistów. Świetnie mi się pracuje w grupie, gdzie można się posprzeczać, podyskutować.

Na początku lipca ubiegłego roku Celiński złożył dymisję. Gdyby tego nie zrobił, zostałby odwołany przez premiera (jednym z zarzutów był podobno brak polityki medialnej Ministerstwa Kultury). Następnego dnia do dymisji podała się również Jakubowska. Media zinterpretowały rezygnację jako protest przeciwko sposobowi, w jaki został potraktowany Celiński. Jakubowska tłumaczy dziś: – Zrobiłam to nie dlatego, że odszedł Celiński, ale że przyszedł Dąbrowski. Po ciężkim tyraniu w ministerstwie byłam zła, że stanowisko ministra zajmie znów ktoś spoza kręgów SLD. Dymisja jednak jakoś dziwnie zaginęła, a w tym czasie zadzwonili do mnie Krzyś i Lech i przekonali, żebym pozostała na stanowisku.


Buława w torebce

Co do jednego Celiński się nie pomylił: Jakubowska na mediach znała się świetnie – wszak sama wywodziła się ze środowiska dziennikarskiego. Karierę zaczynała w 1978 r. w „Sztandarze Młodych”. W czasie stanu wojennego została negatywnie zweryfikowana za udział w redakcyjnym strajku. – Protestowaliśmy przeciwko odwołaniu redaktora naczelnego. Został pozbawiony stanowiska za to, że w czasie zjazdu Solidarności „Sztandar” opublikował wywiad z Jackiem Kuroniem – mówi Jakubowska. Negatywna weryfikacja oznaczała zwolnienie. Jakubowska szukając „tymczasowej przechowalni” trafiła do „Przyjaciółki”. Została w niej pięć lat. Potem była krótko komentatorem w „Rzeczpospolitej”. – Nie dało się tam pracować. Władze redakcji bały się publikować teksty własnych dziennikarzy. Wszystko podawano za PAP, bo tak było bezpieczniej – mówi Jakubowska. W 1987 r. trafiła do telewizji. Prowadziła „Dziennik Telewizyjny” i „Echa Dnia”. Szybko weszła do czołówki reporterów politycznych. – Jeździła z kamerą przy premierze Rakowskim. Poza nią w telewizji były głównie stare dziennikowe repy, które pracowały jeszcze z Messnerem. A ona była mądra, miała telewizyjną twarz, niezbędną dozę tupetu – wspomina Marek Barański ,były dziennikarz DTV. Była sprawozdawcą z obrad Okrągłego Stołu. – Zapamiętałem ją jako osobę przyjaźnie i energicznie towarzyszącą Markowi Barańskiemu, który był dla mnie symbolem peerelowskiej propagandy. To towarzystwo świadczyło o niej jak najgorzej – mówi Andrzej Celiński, który zasiadał przy Okrągłym Stole po stronie opozycji.

Na początku lat 90. działacze związani niegdyś z opozycją zaczęli domagać się odwołania Jakubowskiej. Jacek Snopkiewicz, nowy szef „Dziennika Telewizyjnego” (przekształconego później w „Wiadomości”) uznał, że Jakubowska nie skompromitowała się swoimi występami w czasach PRL i zdecydował, że w „Dzienniku” zostanie. – Miała dryg do telewizji i rzadką umiejętność przekazania informacji z trwającej 8 godzin debaty sejmowej w minutę. Do dzisiaj nie spotkałem zawodowca lepszego od niej – mówi.

Gdy Marian Terlecki, ówczesny szef Radiokomitetu, powiedział publicznie, że w „Wiadomościach” pracują głównie dawni ubecy i zażądał zdjęcia z wizji kilku dziennikarzy, m.in. Jakubowskiej, Snopkiewicz na znak protestu podał się do dymisji. Jakubowska także postanowiła odejść. Po odczytaniu ostatnich informacji w „Wiadomościach” pożegnała się z widzami, wstała, wzięła torebkę i wyszła. Jacek Snopkiewicz uważa, że to była dobra decyzja: – Gdyby nie odeszła sama, zostałaby wyrzucona, a tak zyskała ogromną popularność.

Sława nie przekładała się jednak na sukcesy zawodowe. Jakubowska w wolnych mediach nie mogła sobie znaleźć miejsca. Pierwszą po odejściu z telewizji pracę – szefa działu reporterów w „Kurierze Polskim” – pomógł jej znaleźć Snopkiewicz, wówczas redaktor naczelny tego pisma. Odwdzięczyła mu się, gdy Nicola Grauso mianował ją szefową „Feminy” (kolorowego dodatku do „Życia Warszawy”). – Wtedy ja z kolei byłem bezrobotny. Ola zamawiała u mnie felietony i opowiadania. Pisałem je pod trzema pseudonimami. Zapełniałem pół pisma – wspomina Snopkiewicz.

W środowisku dziennikarskim plotkowano nawet wówczas o romansie między nimi, ale Jakubowska dementuje: – Gorące uczucia miały mnie według rozmaitych pogłosek wiązać z wieloma mężczyznami, między innymi z premierem Mieczysławem Rakowskim. W rzeczywistości po prostu bardzo się lubiliśmy. Nie mam przyjaciółki od serca, bardziej cenię sobie kumplowskie, zawodowe przyjaźnie z mężczyznami. Przyjaźnię się z Krzysiem Janikiem, Lechem Nikolskim.

Plotki, jak twierdzi Jakubowska, brały się między innymi stąd, że w przeszłości rzadko mogła publicznie pokazywać się w towarzystwie męża – Macieja. Poznali się na treningu koszykówki. Ona miała wówczas 15 lat, on 17. – Od tej pory cały czas jesteśmy razem – mówi Jakubowska. W 1982 r. przyszedł na świat ich syn – Piotrek. Uraz okołoporodowy spowodował opóźnienie w rozwoju. – Poświęcaliśmy mu każdą wolną chwilę. Nie mieliśmy czasu na bywanie w towarzystwie – wspomina pani minister.

Posłanki SLD przyczyn licznych plotek na temat Jakubowskiej upatrują raczej w jej sposobie bycia: – Lubi prowokować – inaczej przecież nie wystąpiłaby na pokazie mody w przezroczystej bluzce. Zdjęcia z tego pokazu posłowie odbijali sobie na ksero. W kontaktach z mężczyznami jest wylewna, głośna. Uwielbia kokietować. Im jest starsza, tym krótsze nosi spódniczki. A przy tym jest coraz bardziej czuła na punkcie swego wizerunku (swego czasu fotoreporterom, którzy jej zrobili nieładne zdjęcie, groziła cofnięciem akredytacji do URM – przyp. aut.). Jakubowska w minispódniczkach nie widzi nic złego: – Zrezygnuję z nich, gdy zacznę się sypać, gdy mój widok w mini nie będzie widokiem miłym i estetycznym, ale karykaturalnym.

Upiłować pazurki

Gdy „Femina” została zamknięta, Jakubowska została znów bez pracy: – O powrocie do telewizji raczej nie było mowy – na rynku było już nowe pokolenie dziennikarzy. Zdesperowana zaczęłam pisać harlequina. Wówczas Józef Oleksy zaproponował mi, bym została rzecznikiem rządu. To było jak manna z nieba – mówi Jakubowska.

Premier znał Jakubowską głównie z telewizji. Miał nadzieję, że jako była dziennikarka będzie miała dobre kontakty z mediami, a rząd dzięki temu – dobrą prasę. Tymczasem Jakubowska niemal na początku swego urzędowania wypowiedziała mediom wojnę: pisała skargi na publiczną telewizję do KRRiTV, żądała, by publiczne media umożliwiły organom państwowym „bezpośrednią prezentację oraz wyjaśnienie polityki państwa”, oskarżała je o pomijanie istotnych informacji o pracach rządu (np. „Wiadomościom” zarzucała, że nie odnotowały pierwszej wizyty premiera na Nowosądecczyźnie), zarzucała niewłaściwą hierarchię materiałów (np. że spotkanie premiera z korpusem dyplomatycznym pojawiło się w „Wiadomościach” dopiero na dziewiątym miejscu), słała dziesiątki sprostowań i polemik do wszystkich redakcji. Wtedy też nieco oziębiły się stosunki między nią a Snopkiewiczem. – Zostałem wówczas szefem TAI, a Ola słała ciągle do KRRiTV skargi na stronniczość i nierzetelność Agencji. Odbywaliśmy trudne nocne rozmowy przez telefon, podczas których często roniła łzy – mówi Snopkiewicz.

Słowa krytyki wyrwały się także kilkakrotnie spokojnemu zwykle Oleksemu. Po półrocznej współpracy z nią powiedział, że Jakubowska „pokazała pazurki, a on musiał te pazurki piłować”. Potem przyznawał ze śmiechem, że o mało nie wydrapała mu za to oczu. – Józek pozwalał jej wchodzić sobie na głowę. Wykorzystywała to, bo wiedziała, że ją lubi. Dał jej palec – brała całą rękę. Wobec Cimoszewicza (został premierem po dymisji Oleksego – przyp. aut.), który nie darzył jej sympatią, była znacznie bardziej pokorna – mówi minister rządu Oleksego.

W 1997 r. Jakubowska zdecydowała się kandydować w wyborach do Sejmu. Przyznaje, że chciała się w ten sposób uchronić przed bezrobociem – na wypadek, gdyby okazało się, że SLD nie będzie już potrzebny rzecznik rządu. Miała znaleźć się na krajowej liście wyborczej SLD wśród „niezbędnych działaczy”. Włodzimierz Cimoszewicz, który decydował o ostatecznym kształcie list, wykreślił jej nazwisko. Z pomocą przyszedł jej wówczas Oleksy. – Prosił kolejno działaczy kilku okręgów, żeby przyjęli ją do siebie na listę. Zwrócił się z tym także do mnie. Nie miałem zbyt wiele do zaproponowania: ostatnie miejsce. Zgodziła się – mówi Jerzy Szteliga, szef SLD w województwie opolskim.

Telewizyjna twarz wystarczyła, by zdobyć jeden z najlepszych wyników w regionie. Działacze opolskiego Sojuszu mieli nadzieję, że jak większość tzw. spadochroniarzy (gdzie indziej mieszkają, gdzie indziej startują) Jakubowska będzie się pojawiać u nich raz na rok. Tymczasem przyjeżdżała do Opola kilka razy w miesiącu: spotykała się z pracownikami upadających zakładów, lobbowała na rzecz utworzenia w Opolu oddziału telewizji, szukała sponsorów dla sportowców, a przede wszystkim walczyła o województwo opolskie.

Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi Jakubowska sama zadecydowała, że ponownie wystartuje do Sejmu z Opolszczyzny. Po wyborach stoczyła ze Szteligą bój o to, kto ma zostać wojewodą opolskim. Lokalne media pisały o rozłamie w opolskich strukturach SLD. Janik wybrał popieranego przez Jakubowską Leszka Pogana, byłego prezydenta Opola, za którego kadencji miasto zainwestowało pieniądze w spółkę założoną z prywatnymi osobami i straciło na tym 6–8 mln zł. – To nie on jest winien nieprawidłowości. Poza tym jest prezydentem 7 lat i ma o wiele więcej zasług niż potknięć – zawyrokowała Jakubowska. Prowadzone przez prokuraturę postępowanie potwierdziło jednak nieprawidłowości i w lutym Pogan musiał odejść ze stanowiska. Szteliga po cichu tryumfował. Jego bliski współpracownik twierdzi, że opolski baron nieraz żałował, że wpuścił ją na listę. Sam Szteliga przekonuje, że nawet jeśli między nim a „Panią Minister” były jakieś nieporozumienia, to zostały już wyjaśnione: – Cieszę się, że nasz okręg ma swojego ministra w rządzie. Jakubowska jest wielka, to i ja się o tę wielkość otrę.

Kariera Jakubowskiej może być jednak zagrożona. Niespodziewanie ogłosiła ona, że nie będzie zajmować się ustawą o radiofonii i telewizji, bo biuro prawne uznało, że nie powinna. Członek władz krajowych SLD przekonuje jednak, że to premier postanowił odsunąć Jakubowską od sprawy. Na wypadek gdyby komuś przyszło do głowy, że jest członkiem „grupy trzymającej władzę”...

Polityka 13.2003 (2394) z dnia 29.03.2003; Kraj; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Lwica lewicy"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną