Za kilka dni Genowefa Wiśniowska zostanie wicemarszałkiem Sejmu. Ale na razie o awansie boi się rozmawiać. Żeby nie zapeszyć: – Jestem wdzięczna losowi, że na swej drodze spotkałam pana marszałka Leppera – powtarza.
Relacje między nim a nią najbardziej kojarzą się Wiśniowskiej z Napoleonem i jego kobietami. W pracy dyplomowej (pisała o psychologicznych właściwościach kobiety jako kierownika) zawarła nawet akapit poświęcony cesarzowi Francuzów. – Miał przy sobie kobiety, które dawały mu wiele energii. My w Samoobronie z szefem nie dyskutujemy. Ale myślę, że on czuje moją wiarę i zaufanie do niego. Bo ja nigdy się na nim nie zawiodłam. O Genowefie Wiśniowskiej jej znajomi mówią chętnie, lecz banalnie. Dokładna. Łatwo nawiązuje kontakty. Spokojna. Stateczna. Bezkonfliktowa.
W sporze o parlamentarną schedę po szefie Samoobrony pogodziła ambitnych mężczyzn, wiceszefów partii Krzysztofa Filipka, Janusza Maksymiuka i Stanisława Łyżwińskiego. Już dziś pełni obowiązki szefa klubu parlamentarnego i w zastępstwie Leppera bierze udział w Konwencie Seniorów. Wraz z Krzysztofem Filipkiem negocjowała pakt stabilizacyjny. Teraz Filipek robi dobrą minę do złej gry. – Andrzejowi Lepperowi dobrze się współpracuje z kobietami. On przeszedł wiele zawodów, odchodzili od niego ludzie, na których stawiał. Doszedł do wniosku, że kobieta ma mniejszy potencjał zdrady politycznej – mówi Ryszard Czarnecki, europoseł Samoobrony.
Na lojalność Wiśniowskiej Lepper mógł liczyć zawsze. Jest najdłuższą stażem działaczką w klubie Samoobrony. Jej kariera to spolszczona wersja bajki o Kopciuszku z politycznym morałem. Rozdział pierwszy zaczyna się w Ożarach, małej wsi na Dolnym Śląsku, dokąd tuż po wojnie z okolic Mielca przyjechali rodzice Wiśniowskiej. Na Ziemie Odzyskane. Osiedli w jednym z licznych domów opuszczonych przez Niemców. Gienia, jak ją tu do dziś nazywają, miała czwórkę rodzeństwa. Była cichym, skromnym dzieckiem z biednej rodziny. Nie sprawiała kłopotów wychowawczych. – Dobra uczennica, aktywna społecznie. Udzielała się w ZHP – Stanisław Rembiarz, wieloletni kierownik szkoły w Ożarach, przypomina sobie jeszcze, że jeździła na biwaki.
Liczące ok. 400 mieszkańców Ożary mają dziś trzyosobową reprezentację parlamentarną – w przeliczeniu na liczbę mieszkańców najliczniejszą w Polsce. Oprócz Genowefy Wiśniowskiej w ostatnich wyborach z list Samoobrony trafiła na Wiejską także jej synowa 30-letnia Elżbieta Wiśniowska. Posłem z ramienia PiS jest Wiesław Kilian.
We wsi mieszka jeszcze dwóch braci Wiśniowskiej. Ona sama wyjechała stąd po podstawówce. Edukacja pani poseł to temat znany za sprawą tajemniczej szkoły – Instytutu Ekonomii i Kultury w Moskwie. Uczelnia, której istnienia dziennikarze długo nie mogli ustalić, okazała się nieuznawaną ani w Rosji, ani w Polsce szkołą, w której oferuje się także wykształcenie z dziedziny okultyzmu i wróżbiarstwa. Wiśniowska twierdzi, że wykładów słuchała na warszawskiej Pradze oraz wyjazdowych sesjach, a w 2000 r. otrzymała w Swietłogorsku tytuł magistra. Dyplom z psychologii zarządzania, uzyskany – według jej relacji – po czterech latach nauki, spełnił życiowe marzenie. Aspiracje Wiśniowskiej na polu naukowym od początku rozmijały się z życiowymi możliwościami.
Wspomina, że chciała się kształcić humanistycznie, a bieda nakazywała racjonalizm. Pierwszą porażkę przeżyła, gdy po szkole podstawowej nie przyjęto jej do liceum pedagogicznego. Trafiła najpierw do rolniczej szkoły zawodowej, potem do Technikum Ekonomicznego w Legnicy. Na staż poszła do Zakładów Naprawy i Mechanizacji Rolnictwa w Ząbkowicach Śląskich. Tam, wśród Łazów, Kamazów i Biełazów, rozpoczęła karierę w dziale techniczno-ekonomicznym. Ale oprócz zawodowych zajęć z potrzeby serca pełniła w zakładach także rolę kaowca. – Założyłam zespół teatru i poezji. Marzyłam, by studiować kulturoznawstwo – opowiada.
Dyrektor zakładu stawiał na podnoszenie kwalifikacji, ale jako człowieka praktycznego kulturoznawstwo go nie interesowało. Wysłał pięciu pracowników, w tym Wiśniowską, na kursy przygotowawcze na ekonomię we Wrocławiu. Z piątki zakwalifikowała się tylko ona. Studia przerwała po wyjściu za mąż i urodzeniu dwójki dzieci. Ukończyła za to Studium Kulturalno-Oświatowe. Zmieniła pracę. W ząbkowickim oddziale Stowarzyszenia PAX przez ponad rok była animatorem kultury. Realizowała się humanistycznie.
Idylla nie trwała jednak długo. Na początku lat 90. na prośbę siostry została wspólniczką w firmie zajmującej się próżniowym pakowaniem żywności. W najlepszym czasie zakład zatrudniał 30 osób, dysponował nowoczesną technologią. Wiśniowska zajmowała się szukaniem rynków zbytu. Kłopoty firmy Wiga (od nazwisk Wiśniowska i Garbacz) zaczęły się wraz z decyzją o zamówieniu dwóch chłodni od podwarszawskiego dostawcy.
Wspólniczki wzięły kredyt, wykonawca nie wywiązał się z umowy, ale komercyjne odsetki nakręcały dług. Wiśniowska, wtedy już w trakcie rozwodu, z dwójką małych dzieci na utrzymaniu, przyjechała do Warszawy szukać kredytów wspierających małe przedsiębiorstwa. W miarę wędrówki po stolicy odczuwała coraz większą niemoc. Wróciła z niczym. Ale to wtedy po raz pierwszy odwiedziła warszawską Samoobronę.
Z czasem nabrała przekonania, że nic nie dzieje się bez przyczyny. – Dawniej zadawałam sobie pytanie, dlaczego mnie to spotkało. A to było dojrzewanie. Teraz jestem twarda. Samoobrona nie była jej pierwszym związkiem. Wcześniej w zakładach mechanicznych pełniła funkcję wiceprzewodniczącej Solidarności. Dziś z satysfakcją wspomina, jak woziła pieniądze ze składek Władysławowi Frasyniukowi.
Mit o Kopciuszku nie mógłby obyć się bez księcia. Andrzeja Leppera poznała w Ząbkowicach, gdy przemawiał do półtysięcznego tłumu zgromadzonego w Domu Kultury. Wygadany, zdecydowany mężczyzna, zrobił wrażenie na samotnej, obarczonej rodziną kobiecie. – Widziałam prawdę w tym, co mówił. I wielkie zaangażowanie. Moc i wiarę. Ta ostatnia pozwalała jej widzieć Leppera takiego, jakim go nikt wtedy nie widział: – Pan przewodniczący zawsze był osobą elegancką, dbał o czystość i nigdy złego słowa nie powiedział.
Jej związek z Samoobroną scementowały wydarzenia w Ministerstwie Rolnictwa. W kwietniu 1992 r. Samoobrona weszła na rozmowy i z gmachu nie chciała wyjść. Miała szczęście: znalazła się we właściwym miejscu i czasie. – W kiosku ministerstwa kupiłam tylko szczoteczkę i mydło, syn mi przynosił ubrania na zmianę – opowiada. Chrzest bojowy przeszła w grupie, która opanowała salę konferencyjną. Spała na krzesłach, pisała odezwy (korygowane zresztą silną ręką przewodniczącego), śpiewała pieśni patriotyczne, darła prześcieradła na wypadek, gdyby byli ranni. Co dwa dni wydawali gazetkę, jak mówi, „intelektualne koło napędowe”. I zajmowała się głodującymi – wspomina, że uzyskała wtedy nawet przydomek „Matka Teresa”.
Opis tych wydarzeń w ustach Wiśniowskiej nabiera kombatanckiego patosu. Okupacje i blokady wśród rebeliantów z Samoobrony stworzyły odpowiednik etosu Solidarności. Bo większości obecnych bliskich współpracowników Andrzeja Leppera próżno szukać na robionych wtedy fotografiach. A Wiśniowską w krótkich przystrzyżonych „na hełm” włosach uwieczniła wówczas „Rzeczpospolita”. Stoi na drugim planie, jakby już wtedy upatrzyła sobie taką pozycję.
W tylnym rzędzie, wycofana, pilnująca. Ale pozycję w partii budowała: wiernością, lojalnością, dyskrecją i oddaniem. Bo trzeba determinacji, by przez wszystkie te lata wierzyć w geniusz człowieka, który w wyborach zbiera promile poparcia. O Lepperze mówi: szef, przewodniczący, marszałek. Nigdy: Andrzej. Choć jako jedna z niewielu osób jest z nim po imieniu, nie afiszuje się z tym na publicznych spotkaniach. – Jeszcze w biurze Samoobrony, gdy odbierałam telefony i ktoś pytał: Czy jest Andrzej – odpowiadałam: Jaki Andrzej? O kogo chodzi? Czy o pana przewodniczącego Andrzeja Leppera?
O początku pracy w Samoobronie mówi: – Pan przewodniczący poprosił mnie o prowadzenie biura partii, a ja się zgodziłam. Najpierw dojeżdżała. Potem przeprowadzką z Ząbkowic do Warszawy chciała stworzyć dzieciom szansę na lepszą edukację. Adresy się zmieniały, a pani Gienia odbierała telefony, prowadziła korespondencję, parzyła kawę. I, jak chętnie opowiada, pocieszała sfrustrowanych ludzi, którzy lgnęli do Samoobrony. – Czasem nawet ich prowokowałam. Mówiłam, no tak, jak już nie ma żadnego wyjścia, to kupcie sobie trumienkę i się w niej połóżcie. Wtedy się otrząsali. Ale ja odwracałam się do okna i płakałam. Żal mi ich było.
Ludziom Samoobrony do dziś imponuje, że trwała przy Lepperze, mimo że nie zawsze jej płacono. Inni jednak twierdzą, że to Lepper jej pomagał, opiekował się rodziną. Zdaniem Henryka Ostrowskiego pozycja wieloletniej zaufanej sekretarki „od wszystkiego” dała Wiśniowskiej dogłębną wiedzę na temat Samoobrony i jej przewodniczącego. – Tu już nie chodzi o zwykłą dyskrecję, ale o interes. Takie powiązanie niesie ze sobą informacje, które można wykorzystać. Ale przewodniczący Lepper nie musi się niczego obawiać. Wiśniowska, z wrodzoną nieufnością do świata, nie ma pokus, żeby cokolwiek zdradzić.
Jako członek partii walki ma jednak wady. Nie sprawdza się na barykadach. Organizowanie blokad jej nie wychodzi. Gdzie trzeba coś rozbić, wrzasnąć, zaczynają się kłopoty. Jest za delikatna. Podczas ogólnopolskiej akcji Samoobrony w 2002 r. na ryneczku przy placu Inwalidów w Białymstoku udało się zgromadzić ledwo 30 osób. Mimo to Lepper wyznaczył ją do rozkręcania struktur na Podlasiu. Gdy przyjeżdża w teren, działacze stają na baczność. Jak spod ziemi wyrastają asystenci: od noszenia teczki, peleryny, od otwierania drzwi. Pani poseł przyjmuje to ze zrozumieniem.
I choć w ostatnich wyborach uzyskała nieco gorszy wynik (głosowało na nią ponad 10 tys. osób, poprzednio 12 tys.), to wystarcza, by w rejonie, w którym jeszcze sześć lat temu Samoobrona nie miała struktur, obsadzić dwa miejsca do Sejmu.
Wystąpienia publiczne nie są jej żywiołem. W kontaktach z ludźmi lekko się usztywnia. Oficjalny język, którego używa, źle brzmi na rynkach i placach. Gdy z Lepperem objeżdża teren – a robi to często, nawet nie usiłuje dojść do mikrofonu.
Odnalazła się za to w murach parlamentu. Gdy w Sejmie ubiegłej kadencji została szefową komisji ds. mniejszości narodowych, podkpiwano sobie, że to dość dziwny wybór. Bo do żadnej mniejszości przecież nie należy. Wkrótce jednak okazało się, że umie sobie ułożyć stosunki z mniejszością prawosławną, co dla niej – posłanki ziemi białostockiej – było szczególnie istotne. I to za jej przewodniczenia Sejm przyjął ustawę o mniejszościach, z którą nie mógł sobie poradzić przez 13 lat. – Umiała słuchać rad. Ma dobry kontakt z mniejszością białoruską. Ja rywalizowałem z nią o elektorat. Nigdy jednak nie było między nami kontrowersji. Czułem, że angażowała się szczerze – mówi Eugeniusz Czykwin, poseł SLD.
Za to partyjni koledzy nie szczędzą Wiśniowskiej złośliwości, oczywiście anonimowo, by się nie narazić: – Jest skryta. Nigdy nie wiadomo, co myśli. Nawet jak się uśmiecha, robi to tak, jakby przed chwilą wypiła cytrynę. Sama pani poseł opinie takie przyjmuje jako komplement: – Trzymam dystans.
Ma jednak słabość, którą wyniosła z domu. Jest wrażliwa na ludzkie szyderstwo i wyczulona na to, co ludzie powiedzą. – Mama często mi to powtarzała i się utrwaliło – mówi. A o politykach mówi się różnie, głównie źle. Więc dotknęło ją, kiedy gazety podały, że w Radzie KRUS zasiadała z osobistego nadania Leppera. Zabolało, gdy wyliczyli, że zarobiła na tym 38 tys. zł. I gdy w partii szemrano, że synową na listy wcisnęła i szerzy nepotyzm.
Sama też nie stroni od drobnych złośliwości. Gdy Renata Beger wyraziła zainteresowanie sesją w „Playboyu”, Wiśniowska miała skwitować, że Samoobrona nie potrzebuje drugiej Ciccioliny. Sama zainteresowana przyjęła to milczeniem, bo pierwowzoru nie znała. Wiśniowska pytana o relacje z Beger oficjalnie zapewnia jednak: – Bardzo lubię Renię.
Choć powinna już ćwiczyć obowiązujące marszałka formułki, na jej biurku czeka na zaopiniowanie scenariusz sztuki „Wiatr od Wschodu”, której autorka już raz wystawiła sztukę sponsorowaną przez Samoobronę. Kultura przede wszystkim. – Nie boję się prowadzenia obrad. Jak zgadzam się z tym, co mówię, to nie ma problemu. Dopiero jak mam przekazać stanowisko Samoobrony, które kłóci się z moim – a są takie sprawy, to przecież jest polityka – to czytam z kartki – przyznaje.
Poseł Wiśniowska może mieć poczucie spełnienia. Wszystko układa się wreszcie jak w bajce: dzieci są wykształcone, synowa w parlamencie, wnuki rosną i laska marszałkowska czeka. Kopciuszek dostał nagrodę.