Życie mija od wkłucia do wkłucia, marnego posiłku zwracanego po chwili, ale też na spotkaniach, rozmowach: wyjdziemy z tego wszyscy, będzie dobrze, w ręce coś strzyka, pewnie są już przerzuty. Na głowie nie ma włosów, w głowie jest świadomość: jak nie teraz, to może nigdy”. Piotrowi Mucharskiemu w książce „Wygrać życie” powie: „Choroba to moment, w którym można pokochać życie”. Książka, łamiąca społeczne tabu, irracjonalny lęk przed rakiem, szybko staje się bestsellerem. Z Kamila Durczoka, telewizyjnej gwiazdy, czyni kogoś bliskiego tysiącom chorych, intymnego doradcę, przewodnika. Ale tamto doświadczenie obudziło w nim – napisze później – „zachłanność na życie, której wcześniej się po sobie nawet nie spodziewałem”. Bo jeśli gdzieś szukać powodów tego, co się z nim dzieje – twierdzą ci, którzy jeszcze chcą o nim mówić – to ciepły maj w Gliwicach, oddział onkologii, mała, jasna sala, łóżko i godz. 5.12, kiedy pielęgniarka wyciąga z jego ręki wenflon po ostatniej w życiu chemii.
Do szczytu
W jego słowach wypowiadanych publicznie można znaleźć punkty powtarzające się jak refren. Pierwszy dotyczy granic prywatności. W wywiadach powtarza, że to on decyduje o tym, co mamy o nim wiedzieć. Drugi refren to rodzinny dom. Do niego wraca, w nim leczy rany. Śląsk to azyl, miejsce odpoczynku, wśród swoich, rozumiejących, nieoceniających. Trzeci to szybkość. Pęd za newsem, pęd za konkurencją. Szybkość, z jaką rozprzestrzeniają się nowotworowe komórki. Banalna szybkość samochodu, motocykla, która pomaga się zrelaksować, poczuć jak prawdziwy facet. I szybka, bardzo szybka kariera.
Na swoją pozycję przecież ciężko zapracował. Wychowuje się w typowej śląskiej rodzinie, na typowym śląskim osiedlu.