Co decyduje, że jakaś partia wygrywa wybory? Odpowiedź na to pytanie, zwłaszcza gdyby miała być prawdziwa, warta byłaby pokojowego, ekonomicznego i literackiego Nobla. Ale nikt tak naprawdę jej nie zna. Albo mówiąc precyzyjniej – nie ma jednej trafnej odpowiedzi.
Dlaczego? Bo nie ma jednego wyborcy, lecz są ich miliony, a nawet miliardy. I tak jak owe miliony i miliardy różnią się w sprawach mody, wiary czy gustów kulinarnych, tak samo różnią się tym, z jakich powodów głosują na takiego czy innego kandydata. Oczywiście politologia i neurobiologia, których połączeniem zajmuję się od pewnego czasu, znajdują pewne uogólniające wyjaśnienia dla całego rodzaju ludzkiego, ale prawdą jest także i to, że nawet jeśli znajdziemy jakieś szersze uwarunkowania, to i tak poszczególni wyborcy różnić się będą w reakcjach na nie.
Dla pewnych grup elektoratu najważniejsze są sprawy ekonomiczne i one rozstrzygają o tym, na kogo oddadzą swój głos. Po prostu: patrzą na to, kto daje lub obiecuje dać więcej takim jak oni, i w zgodzie z tym dokonują aktu wyborczego. Dla innych liczy się aksjologia. Klasycznym przykładem tego typu rozumowania jest słynne już powiedzenie wicepremiera Henryka Goryszewskiego, który na początku lat 90. zszokował opinię publiczną stwierdzeniem, iż nieważne, czy Polska będzie bogata czy biedna, ważne, by była katolicka. Tego typu myślenie wcale nie jest egzotyczne, bowiem dla wielu wyborców sprawa moralności jest o wiele istotniejsza niż kwestie ekonomiczne.
Bez względu zresztą na to, która ze sfer jest ważniejsza dla elektoratu – ekonomiczna czy aksjologiczna – każdy z nas podlega także działaniom marketingu politycznego i PR. Coraz bardziej precyzyjne narzędzia mikrotargetowania i bezpośredniego dotarcia do konkretnego wyborcy czynią tego typu zabiegi coraz skuteczniejszymi.