Saudyjczycy popełnili błąd. Przez dekady inwestowali petrodolary (a są trzecim na świecie krajem pod względem wydatków zbrojeniowych) w systemy, których głównym celem było zwalczanie pocisków balistycznych. Mają sześć batalionów patriotów, każdy wart miliard dolarów. Arabia Saudyjska kupiła je pierwsza na Bliskim Wschodzie po wojnie w Zatoce Perskiej w 1991 r., gdy zagrożenie ze strony pocisków balistycznych SCUD okazało się bardzo poważne. Dziś pustynne królestwo jest użytkownikiem starszych wersji PAC-2 i nowszych PAC-3. W zeszłym roku za 15 mld dol. Saudowie zawarli z Donaldem Trumpem „deal stulecia” na system THAAD mający zwalczać pociski balistyczne jeszcze wyżej i skuteczniej.
Ale to wszystko wysoce wyspecjalizowana broń antyrakietowa, a Saudyjczycy zostali rzuceni na kolana przez atak przeprowadzony na niższym pułapie – przez broń wolniejszą i mniejszą. Dziś w mediach fachowych pełno już artykułów o tym, dlaczego naziemna obrona powietrzna okazała się nieskuteczna w starciu z dronami. Eksperci wskazują na braki w wyszkoleniu, systemową niespójność sił zbrojnych i brak odpowiedniego sprzętu, co jest paradoksem w kraju wydającym na zbrojenia dziesiątki miliardów dolarów rocznie.
Kolejna sprawa: obrona powietrzna Arabii Saudyjskiej to połączenie supernowoczesnych patriotów z niemal muzealnymi systemami Shahine, czyli eksportową wersją francuskich crotali. I to właśnie te drugie, wraz z lufową artylerią przeciwlotniczą, mogłyby przeciwstawić się dronom, gdyby tylko je widziały. Stworzono je w latach 70. do zestrzeliwania samolotów i śmigłowców, które przedrą się na niskim pułapie w pobliże walczących wojsk.
Czytaj też: