To nie będą wybory, lecz referendum. W wyborach bowiem wybiera się lepszy lub gorszy rząd, a my będziemy decydować o tym, czy chcemy nadal żyć w demokracji liberalnej znanej na Zachodzie (z jej zaletami i wadami), czy też wolimy przetestować egzystencję we wschodniej demokraturze, demokracji nieliberalnej, półautorytaryzmie, jakiejś formie zamordyzmu politycznego. Mówiąc bardzo brutalnie: rozstrzygniemy, czy bliżej nam do Francji, Niemiec i Hiszpanii, czy też do Rosji, Węgier lub Turcji.
Toutes proportions gardées, za kilka dni odbędzie się głosowanie podobne do tego, z jakim mieliśmy do czynienia przed trzydziestu laty. Wówczas także formalnie były to wybory do Sejmu i Senatu, ale de facto miało miejsce referendum, w którym decydowaliśmy, czy nadal chcemy żyć w systemie autorytarnym, czy jednak wolimy wolność. I obecnie ludzie rozumieją, że stawka jest podobna do tamtej – bo zapowiada się rekordowa frekwencja, prawdopodobnie zbliżona do tej z 4 czerwca 1989 r., czyli przekraczająca 62 proc. Nigdy potem nie odnotowaliśmy takiej w elekcji parlamentarnej.
Objeżdżając okręg wyborczy, w którym ubiegam się o mandat senatora, czyli Racibórz, Wodzisław, Jastrzębie i Żory, czuję to napięcie, tę świadomość wagi nadchodzącego głosowania. I to po obu stronach. Ludzie zdają sobie sprawę, że stawka jest bardzo wysoka, a konsekwencje aktu wyborczego znaczące. Dlatego następuje mobilizacja w obu elektoratach. Należy sobie i Rzeczpospolitej Polskiej życzyć, aby była ona wyższa w obozie demokratów. I choć sondaże nie rozpieszczają tej strony, to warto pamiętać, że przed trzydziestu laty ówcześni władcy Polski także byli spokojni swej wygranej. Ale 5 czerwca 1989 r. obudzili się już w wolnym kraju. I takiego właśnie poranka należy życzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu 14 października 2019 r.