W opublikowanym w połowie września obszernym programie wyborczym PiS można przeczytać, że rząd stworzony przez tę partię w minionym czteroleciu „musiał sprostać wielu wyzwaniom wynikającym z konieczności zdecydowanego odrzucenia polityki swoich poprzedników, odrzucenia systemu późnego postkomunizmu”. To odrzucenie odbyło się na tak wielu polach, że jego całościowy opis wymagałby nie kilku, ale co najmniej kilkudziesięciu stron. Można jednak najważniejsze z nich zasygnalizować.
Amerykański cień
Wprawdzie dla Jarosława Kaczyńskiego, co wielokrotnie dawał do zrozumienia, polityka zagraniczna pozostaje wtórna i służebna wobec wewnętrznej, ale to właśnie zza granicy kilkakrotnie nadeszły sygnały zmuszające go do kroku wstecz. Ich źródłem były Stany Zjednoczone, na których rząd PiS zawiesił całą konstrukcję swojej polityki zagranicznej. Tak silne oparcie się na Waszyngtonie stało się szczególnie atrakcyjne z chwilą, gdy w Białym Domu pojawił się Donald Trump, nieukrywający krytycyzmu wobec zdominowanej przez Niemcy Unii Europejskiej. „Wydaje mi się, że Unii w kształcie, który jest w tej chwili, nie będzie za dziesięć lat. Ale jak będzie wyglądała, trudno powiedzieć” – oceniał Kaczyński w marcu 2017 r., tak mówiąc przy tym o naszym zachodnim sąsiedzie: „We wszystkich ważnych sprawach Niemcy prowadzą politykę skierowaną przeciwko naszym interesom. Począwszy od polityki historycznej, skończywszy na energetyce”.
W konsekwencji takiej diagnozy prezesa rząd PiS próbował budować – z błogosławieństwem Trumpa – blok państw Europy Środkowej nazywany Trójmorzem, który miał przynajmniej częściowo zrównoważyć w ramach UE oś Berlin–Paryż. Wprawdzie sojusz ten wydaje się wciąż w dużej mierze tworem wirtualnym, ale i tak wygląda lepiej niż planowany w pierwszych miesiącach rządów PiS „strategiczny” sojusz Warszawy z Londynem, który rozwiał się wraz z brexitem.