Miną nadrabiają chyba sędziowie Izby Pracy Sądu Najwyższego, którzy zadali TSUE pytania prejudycjalne. Bo Trybunał w wyroku przerzucił na nich rozstrzygnięcie o legalności neo Krajowej Rady Sądownictwa i jej sędziowskich nominacji. Gdy zadali TSUE swoje pytania, na stronie Prokuratury Krajowej pojawiło się oświadczenie sugerujące, że popełnili przestępstwo nadużycia uprawnień. A więc teraz, orzekając według wskazówek, jakie dał im Trybunał, orzekać będą pod groźbą odpowiedzialności karnej. I dyscyplinarnej. „To wielka porażka nadzwyczajnej kasty, tych wszystkich, którzy wierzyli, że ten wyrok sprawi, że Krajowa Rada Sądownictwa i nowe izby Sądu Najwyższego zostaną uznane za nieważne, nielegalne w świetle prawa europejskiego” – ocenił wyrok Zbigniew Ziobro.
Fakt: Trybunał nie rozstrzygnął, tylko wyznaczył standard bezstronności sądu i niezawisłości sędziowskiej (patrz ramka). I dał wskazówki polskim sędziom, jak mają ocenić niezależność neoKRS i niezawisłość nominowanych przez nią sędziów. Ale ten wyrok jest jak woda wdzierająca się w szczeliny: w końcu rozsadzi konstrukcję, którą PiS wybudował, żeby przejąć władzę sądowniczą.
„Czy mogliśmy oczekiwać, że nam TSUE na białym koniu przywiezie wolność? Trybunał, jak Churchill, obiecał polskim sędziom »krew, pot i łzy«. Wymaga od sędziów wiedzy, odwagi, a nawet męstwa. To wielkie wymagania” – mówiła prof. Ewa Łętowska podczas dyskusji po wyroku zorganizowanej przez Fundację Helsińską.
Rozczarowanie polega na tym, że oczekiwaliśmy nie wskazówek, ale przesądzenia. PiS miał być postawiony przed jasnym wyborem: wykonać wyrok czy ryzykować m.in. pozbawienie unijnego dofinansowania. Nasze nadzieje podsyciła czerwcowa opinia rzecznika generalnego Evgeniego Tancheva, w której jednoznacznie stwierdził, że zważywszy na tryb powołania – przez neoKRS – „Izba Dyscyplinarna (…) nie spełnia wymogów niezawisłości określonych w art.